Król Lew - Krąg Życia (2016-2018)

   Był pochmurny dzień... Choć była pora sucha, lało niczym z rynny.

    Na punkcie widokowym władców tych urodzajnych ziem siedział złoty lew. Cierpiał. Po jego bujnej grzywie zlatywały krople deszczu zmieszane z łzami. Samiec warczał co chwilę wściekły. On - potężny władca nie mógł go uratować. Członka swej rodziny. Brata. Młody lew zaryczał z bólu, panującego w jego psychice. Nie zważał na swe świeże rany, które zostały utworzone wręcz przed chwilą. One były wtedy nieważne. Musiał odpokutować. Jak najszybciej, teraz! Krzyknął w końcu na gwiazdy, nie mogąc dłużej tłumić swoich emocji:
 
     - Dlaczego mam tak cierpieć? Dlaczego go nie uratowałem? Ojcze! Odpowiedź mi! Daj mi jakąś radę! Proszę! - łkał rozpaczliwie. Nikt jednak mu nie odpowiedział.

     Jedynie jego partnerka przyglądała się cierpieniu samca. Z czasem dołączyła się także matka owego lwa. Patrzyły na to w równym cierpieniu, co władca lwiej krainy. Kremowa chciał zbliżyć się do partnera, jednak pomarańczowa lwica, kazała zostawić go w spokoju. Wiedziała, że on potrzebuje czasu z samym sobą.

       - Musisz odpoczywać, nie chcemy przecież byś przez stres urodziła martwe lwiątko. - Starsza lwica uśmiechnęła się przyjaźnie i troskliwie. Zależało jej, bowiem na szczęściu syna, jak też i zielonookiej. Potomek ich miał przedłużyć ród panujący. Lew miałby uczyć swe dziecko zasad jakie powinien przestrzegać monarcha. Tak jak kiedyś lwicę uczył jej ojciec, natomiast jej ojca dziadek samicy, i tak dalej.

        Różowonosa posłusznie ruszyła wgłąb jaskini. Starsza nadal doglądała zachowania samca. Cały czas krzyczał, po zakończeniu tej czynności zmęczony całym dniem,  opadł na mokre skały. Mimo wszystko,  matka była zadowolona ze snu syna.

         - Po tym stresie drzemka mu się przyda. W końcu wojna toczona z nim musiała być męcząca... Że też mój mąż musiał podjąć taką decyzję...

 ***

      Minął około rok od mianowania królową córki Simby i Nali, Kiary oraz jej męża, byłego wyrzutka, Kovu.

     Wczesny poranek. Książę lwiej krainy był już dawno na nogach. Młodzik przyglądał się swemu przyszłemu królestwu, o wschodzie słońca było naprawdę piękne. Król Kovu chodził już długo, patrolując Lwią Ziemię. Natomiast lwice były na polowaniu, a starsze poszły na polanki wygrzewać się na słońcu.

           - Jasiri, Jasiri! - Lwiątko usłyszało swe imię w krzyku królowej Kiary.

     Lewek wbiegł do jaskini w oka mgnieniu. Zaniepokoił się widokiem płaczącej matki, jej brzuch wyglądał jakby zaraz miał się rozerwać. Ciężko oddychała, ledwo była w stanie zawołać. - Idź po ojca! Teraz, błagam, szybko!

     Młody popędził w trawy sawanny w poszukiwaniu swego taty. Ciągle upadał przez wystające kamienie lub korzonki, jego łapy były jeszcze małe oraz miękkie, przez co podatne na otarcia. Z nerwów gubił się między dużymi  kamieniami  i nielicznymi drzewami, które w prawdzie znał jak własną kieszeń. Na jednym z głazów leżała lwiczka. Jej kremowe futro mieniło się złotem w świetle słońca, mimo wszystko zatrzymał się i wpatrywał w piękne oczy oraz futro Lani.

       Wielka szkoda, że ona mnie nie lubi. - Pomyślał smutny lewek, na chwilę zapominając o matce. Jednak po chwili opanował się i ruszył dalej.

         - Ej! Królewiczu! Kogo szukasz? - zapytała młoda lwica,  otwierając jedno oko.

         - Nawet jakbym ci powiedział to nie pomogłabyś mi - odparł złoty lwiątko, odwracając się na pięcie.

         - Rozgryzłeś mnie, królewiczu! - Uśmiechnęła się złośliwie.

         - Nie mam na ciebie czasu Lani! Mam teraz do roboty ważniejsze rzeczy, niż kłótnie z tobą!  - wrzasnął przyszły król i popędził dalej, by szukać swego ojca.

         Strasznie bał się o swoją matkę. A myśl o tym, że mogłaby umrzeć, przerażała go. Pewnie jak każdego syna. Ujrzał za jakąś okrągłą jaskinią Kovu oraz lwicę o dość ciemnych barwach. Jak na lwioziemkę. Była to Majira. Jedna z zalotek lwioziemskich, a zarazem najpiękniejsza samica z królestwa. Głównie przez jej wyjątkowe fiołkowe oczy, każdy samiec poddawał się jej wdziękom, ale brzydka ona nie była. Miała puchate, ciemno brązowe futro, chude łapy oraz smukły pysk i ciało.

           - Już ci mówiłem Majira, kocham Kiarę i jej nie zdradzę - mówił król.

           - Och... Ja wiem, że to mnie pragniesz. Po prostu zależy ci by zachować tytuł króla... Przecież to zrozumiałe, naprawdę... Nie przeszkadza mi być trzecią - lwica zaczęła obracać w palcach grzywę zdezorientowanego samca.

            - Zastanów się nad tym co mówisz, tylko się znów do mnie zbliżysz...

             - Tato? - Odezwał się niepewnie młodziak.

             - Jasiri? Co ty tu robisz? - Przestraszył się lew.

             - Szukałem cię tato. Mamie coś się dzieje!

             - W takim razie idź do mamy. Ja pójdę do szamana. A tobą, Majirii później się zajmę. - Władca uśmiechnął się łobuzersko.

             - Czekam. - odpowiedziała odwzajemniając gest. I odeszła cała w skowronkach.

             Czekoladowy odbiegł w stronę baobabu, a drugi ruszył w kierunku Lwiej Skały. Droga zdawała się księciu dłużyć. Bał się, nadal. Tak okropnie. Co mogło się stać jego matce? Po jakimś czasie dotarł do siedziby lwów. Wchodził powoli do wielkiej jaskini, wydawała mu się straszniejsza niż kiedykolwiek. Co jeśli ujrzy tam swą matkę martwą? W plamie krwi, z bezwładnie leżącymi kończynami. Na samą myśl wzdrygnął się, ale nie może jej teraz zostawić samej. Nawet gdyby umierała chciałaby, aby ktoś przy niej był i chociażby on miał być tą osobą, nie opuści matki. Nigdy. Tym razem pewnie szedł. Jak to uczyła go na lekcjach Kiara. Był przyszłym królem, musiał być odważny.

                - Mamo? Tata już idzie, z szamanem... - Po jaskini rozległo się echo głosu lwiątka.

               Starał się nie okazywać strachu, nie stchórzyć. Byle nie teraz. Usłyszał cichy miauk małej, ledwo owłosionej kulki. Samczyk uznał to za wyjątkowo brzydkie.

                  - Dalej Jasiri, podejdź. Poznaj swoich braci... - Dosłyszał kojący głos swojej matki.

                 Nie umarła, tak się cieszył! Po chwili, jednak jego mina zrzedła.

                   - B... Br... Braci? - Wykrztusił.

                   - Tak, nie cieszysz się? Myśleliśmy z tatą, że towarzystwo ci się przyda, a zwłaszcza po tym jak skarżyłeś się, iż lwiątka ze stada cię nie lubią. - Mina Kiary posmutniała. - A poza tym zawsze chciałam mieć dużo dzieci...

                    - Mamo! Cieszę się! Tylko, że nie wiem,  czy jestem gotowy na bycie starszym bratem, przecież to taki duży obowiązek! Trzeba za nimi chodzić i pilnować by nic im się nie stało. Znosić ich krzyki wieczorem.  Ale od czegoś trzeba zacząć, prawda? Bycie przyszłym królem to też duży obowiązek.

                     - Cieszy mnie twoja postawa, synku. A teraz weź swoich ich, chodź i się do mnie przytul! - Zawołała królowa.

                    Lewek wykonując polecenie matki kilka razy potykał się o jakiś kamień. Na szczęście małym kulkom nic się nie stało. Złapał obydwóch w pysk na raz, co śmiesznie wyglądało. Chwilę później siedzieli już w łapach władczyni. Brązowy podnosił się by wyjść z objęć Kiary, natomiast mniejszy, kremowy leżał grzecznie wyczekując,  aż brat się uspokoi. A najstarszy zamknął oczy, nie zwracając uwagi na wiercenie się czerwonookiego.

                     - Mamo? A jak oni mają na imię? - zapytał otwierając ślepia.

                     - Jak tata przyjdzie to razem nadamy im imiona, a teraz może pójdź po dziadków? - Zaproponowała Kiara.

                     - Jeśli tego chcesz, mamusiu, to mogę iść, tylko nie chcę, by cokolwiek ci się stało, gdy mnie nie będzie! - Przyznał nieśmiało samiec.

                     W tym samym momencie do jaskini wpadł Kovu z szamanem na plecach.

                      - Widzisz,  Jasiri? Tatuś przyszedł z Rafikim, nic mi nie będzie. Proszę cię, idź po dziadków.

                      - Ale mamo! Mogę się dowiedzieć,  jak na imię będą mieli moi bracia?

                      - Ależ oczywiście! Według mnie jasny powinien zwać się Wabu. Co sądzisz,  Kovu? - Spytała się Kiara.

                      - Może być, brązowy niech będzie Sawaj. Jak uważacie ? - Zaproponował Kovu.

                      - Hmm... Zgadzam się. - Odpowiedziała królowa.

                      - Przepraszam, że muszę przerwać tą jakże uroczystą chwilę, ale chciałbym zbadać władczynię i chłopców. - Odezwał się Rafiki.

                       - Mamy wyjść? - Kovu przysunął się do partnerki.

                       - Wolałbym tak. - Przyznał szaman. Król westchnął i wziął złotego ze sobą.

                       - Tato? - Zapytał na dworzu syn ciemnego.

                       - Tak?

                       - Mam pójść po dziadków?

                       - Możesz. - Lewek odbiegł w stronę polanki.

                       Było na niej pełno kolorowych kwiatów. Głównie białych, czerwonych i fioletowych. Młody rzucił się w trawy łąki,  krzycząc: "Mam braci!". Po jakimś czasie wstał, otrzepał się i ruszył w dalsze poszukiwania. Znalazł Nalę i Simbę podczas popołudniowej drzemki.

                        - Dziadku! - Zawołał ciągnąc starszego za grzywę. - Wstawaj! I ty też babciu! Nie myśl, że pozostaniesz bez jakiejkolwiek interwencji! Macie kolejnych wnuków! Mam braci! Rozumiecie?!

                         Lwy bez dalszych "ataków" wnuka ruszyły na Lwią Skałę. Samczyk pozostał na grzywie byłego króla przez co podróż wydawała się krótsza. Przywitali się z zięciem i córką po czym poszli zobaczyć nowych wnuków.

                         Wieczór zbliżał się wielkimi krokami i lwia rodzina postanowiła iść na górkę z , której bardzo dobrze widać gwiazdy. Na sklepieniu niebieskim gwiazdy świeciły niczym małe klejnoty, diamenty! Tak, to pierwsze, co księciu przyszło do głowy, chociaż słyszał o nich jedynie z opowiadań rodziny. Para królewska ułożyła się wygodnie na wzniesieniu, przypatrując się jasnym punktom. Najstarszy syn bawił się natomiast ze swymi małymi braćmi, szczególnie do gustu przypadł mu Wabu, który nie gryzł go w jego ogon. Jasiri bawił się z bratem tak, jak lubił to robić z nim jego tata. Mniejszy został położony na tylnych łapach złotego zostając podrzucany. Tak zawsze bawił się z księciem ojciec. Uwielbiał to. Sawaj, jednak był bardzo grymaśny i szybko popełzał w stronę rodziców. Kovu i Kiara byli zajęci sobą ciągle przytulali się, całowali, co jakiś czas spoglądali na synów.

                             - Kocham cię. - Szepnął władca do ukochanej. Ta jeszcze bardziej przysunęła się do ciemnego wtulając w jego grzywę. I tak spędzili cały wieczór...


     Następnego dnia Kovu obudził się najwcześniej z rodziny królewskiej. Jego myśli krążyły wokół jednej lwicy - Majiri. Jakoś nie mógł przestać myśleć o tej zgrabnej lwicy, z chętnie spędziłby z nią więcej czasu. Może noc? Lecz nie mógłby zdradzić Kiary, zbytnio ją kocha. Tymczasem pragnął inną lwice. Pożądał ją wręcz.

     Nieświadomie podchodził pod jaskinię Majiri. Zobaczył ją podczas kąpieli w pobliskim stawie. Zauważyła go. Uśmiechnęła się zalotnie i wyszła z wody. Jej futro świeciło jak słońce. Odwzajemnił gest po czym zbliżył się do fiołkowookiej.

      Wieczność. Tyle mógł się wpatrywać w jej błyszczące ślepia. Od jakiegoś czasu zachowywał się jak zakochany przy brązowej, czy on naprawdę czuje do niej to co do Kiary? Trwałe i niezniszczalne uczucie do NIEJ. Tak nie może być.

      Kiara. -Przypomniał sobie. - Z nią miał spędzić swe całe życie, nie z jakimś chwilowym zauroczeniem. - Starał sobie wmawiać.

       Majira wpatrywała się badawczo w lwa.

        Jest dla mnie wielką zagadką. Jak on może przetrwać moje zaloty bez poddania się. A może właśnie teraz jest moja okazja! - Pomyślała. Chciałaby samiec był przy niej, co dziwne chciała być z nim bliżej niż tylko zauroczeniem. W końcu odważyła się i podeszła do władcy.

        - Witaj królu! Co cię tu sprowadza? - Popchnęła go powalając na ziemię.
   
        - Yyy... Nic, tak po prostu przechodziłem, patrol i te sprawy...

        Kovu pragnął Majiri. Łaknął jej, a jednocześnie nie pozwoliłby sobie na to o czym myśli. Zwierzęcy instyknt jednak wygrał. Teraz lwica leżała pod lwem. Wyszczerzył się chytrze i...


-----------------------------------------------------------------------------------------------


       Tymczasem Jasiri zbudził się godzinę po ojcu. Normalne było, że o tej godzinie przywódcy stada nie było. Wiadomo - patrol. Zwykle ranki spędzał z dziadkami, którzy opowiadali mu o dawnych czasach. Do jego ulubionych należała historia o pierwszym władcy oraz Mufasie i Skazie. Po prostu lubił opowieści o czyjejś niewierności wobec innej osoby. Sądził, że w ten sposób uczy się jakimi cechami różnią się lwy dobre od tych złych.

          Jakby Lani miała powiedzieć kto jest według niej najgorszym lwem ze stada to zapewne byłbym ja. - Zamyślił się lewek w drodze ku wyjściu. Potknął się o łapę swego zmieszanego taty. Widać było gołym okiem, iż się czegoś bał. "Zobaczył pewnie coś niepokojącego na patrolu, na pewno." - przekonywał się w myślach.

            - Co się stało tatku? - Zagaił Siri.

            - Ach! Wiesz synu, nic takiego. Po prostu... Zobaczyłem jakiegoś lwa w okolicy. Boję się o nasze królestwo. - Odpowiedział ciepło.

           - Na pewno to wszystko? - Dopytywał się młodzik.

           - Na pewno Jasiri. Nie zdawaj mi już więcej pytań. - Warknął.

           - Kovu zostaw go! Przecież to jeszcze lwiątko! - Wtrąciła się do rozmowy Kiara.

           - Nie wcinaj się! - Wrzasnął.

           - Co się z tobą dzieję? Jeszcze wczoraj byłeś spokojny, kochany... A teraz? Zachowujesz się jak Skaza! - Porównała partnera władczyni.

            - Nie porównuj mnie do niego. - Uspokoił się samiec. - Mówiłem już jestem zaniepokojony widokiem nieznanego mi lwa.

             - A gdzie go zobaczyłeś? - Spytała się.

             - Zaprowadzę cię tam. - Odparł. Lwica westchnęła i mruknęła do starszego syna coś w stylu "Zajmij się maluchami". Młodzian niechętnie wziął braci w łapy śpiewając im kołysankę, którą za dziecka słyszał codziennie od matki.

            Jak zwykle na niego spadała cała robota z dzieciarnią. W sumie, jednak rozumiał rodziców. Byli królami, tymi którzy muszą dbać o porządek. A on będzie ich następcą... Szczerze nie chciał tej pozycji. Ona będzie dla niego za trudna! Nie da rady... Do tego zostanie zaręczony,
najprawdopodobniej z lwiczką z nie z tego miejsca. By powiększyć tereny.Wszyscy władcy chcieli by pierworodonym był syn, gdyż ten zaręczony z księżniczką innego królestwa, powiększał ziemię danego panującego. Jeśli był z lwicą z królewskiego rodu, to był jedyny warunek.

             W jaskini było cicho i wilgotno, o ile któryś z bachorów się nie popłakał. Nikt nie przychodził. Lecz nagle usłyszał czyjeś kroki. Siri nasłuchiwał.

               - Jas! - Królewicz spojrzał w stronę wejścia do jaskini. To jego kuzynka, Sayla przyszła. Posiada ona rude futro oraz czerwono - bursztynowe oczy, jest ulubienicą swego ojca, Kopy.


    Pewnie chce się z nim pobawić, ale on nie będzie mógł. Musi pilnować braci do powrotu rodziców. - Jas! Pobawimy się? - Tak jak uważał, chciała zabaw.

                 - Nie mogę Say. Muszę się nimi zajmować. - Powiedział.

                 - O! A co to za słodkie kuleczki! Które z nich to dziewczynka? - Uśmiechnęła się.

                 - Nie ma dziewczynek, są sami chłopcy.

                - To słabo, bardzo. Zawsze chciałam mieć kuzynkę, jeśli nie siostrę... Mogłybyśmy rozmawiać, zwierzać się z sekretów, plotkować, mówić o chłopakach...

                - A właśnie jeśli chodzi o rodzeństwo, to gdzie Sail?

                - Sail jest u mamy. Siedzisz tu sam, nie? Może z tobą zostanę i razem zajmiemy się twoimi bracimi?

                - Według mnie może być. - Samica wyszczerzyła się triumfalnie i zaczęła robić głupie miny do Wabu, ponieważ Sawaj raczej siedział w łapach starszego zamykając swoje małe, czerwone oczka. Nic go nie interesowało, ale może kiedyś się to zmieni. Siri także zbytnio nie był zadowolony z obecności kuzynki, jednak lepsze to niż bycie osamotnionym.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------

                Tymczasem Kovu prowadził partnerkę do nieznanego lwa.

                - Kovu! Daleko jeszcze? - marudziła Kiara.

                - Nie, właściwie to już prawie jesteśmy na miejscu. - Król był zajęty drogą. Żeby się tylko nie zgubili. Byli na granicy Lwiej Ziemi ze Złą. Tam gdzie pierwszy raz się poznali. Podłoże po drugiej stronie rzeki nadal było jałowe, ani źdźbła trawy. - Kiaro. Ten lew o którym mówiłem. On nie istnieje. Chciałem mieć tylko jakiś pretekst by wyjść z tobą tu.

                 - Ciągnąłeś mnie do tego miejsca by tylko coś mi powiedzieć?! Chyba głupi jesteś! Nie mogłeś powiedzieć tego przy dzieciach?!

                  - Kiara, proszę uspokój się. To nie jest sprawa do mówienia przy kimś, to jest bardzo ważne...

      

       Kovu wpatrywał się w dal. Jakby nieobecny. Chmury stały się szare nad Lwią Ziemią.

       - Będzie padało. - uznał. Usiadł na popękanej powierzchni. Samiec przeszedł po kłodzie na drugą stronę. W stronę Złej Ziemi. - Kiara! Chodź tu!

       - Kovu. Co się ostatnio z tobą dzieję? Martwię się, wszyscy się martwią. - Posmutniała lwica, spuszczając wzrok.

       - Widzisz te zwierzęta, tam? - Wskazał na Ziemię Wyrzutków. Lwica przytaknęła. - Oni... oni tam wszyscy głodują. I pomyślałem sobie, że możemy przywłaszczyć sobie tamtą ziemię. W końcu ona i tak nie jest czyjaś.

        - To dobry pomysł! Tylko, że bardziej obciążymy siebie i Jasiriego...

        - Sądzisz, iż nie damy rady? - dało się usłyszeć w głosie samca, że jest trochę urażony.

        - Troszkę... Nic więcej nie chcesz już powiedzieć?

        - Już nic nie chcę.

        - No to idę na polowanie. Cześć! - Lwica brzmiała tak beztrosko, władcy zrobiło się przykro, że jeszcze kilka minut chciał zepsuć jej ten dobry humor.

        - Pa. - Odpowiedział władca, gdy został pozornie sam - Ech... Kovu, mogłeś jej zwyczajnie powiedzieć "Kiara, prawie cię zdradziłem". Właśnie prawie to prawie, nie zdradziłem, więc mógłbym nie mówić o tym. W sumie, dlaczego nie zaszalałem? Ostatni raz. Nikt by się nie dowiedział. - Mruczał do siebie władca. Na jego nieszczęście za skałami czaił się lew. Ni wychudzony, ni "wypasiony".

         - Jak się tylko Kiara dowie, to cię z Lwiej Ziemi wykurzy. - Nieznany osobnik wydobył z siebie cichy gardłowy śmiech. Po chwili, jednak znikł i ruszył w kierunku Lwiej Ziemi...

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

      - Błagam Sawaj, ciszej! - jęknął złoty.

       - Aj, Siri, Siri, Siri. Ty w ogóle z dziećmi nie potrafisz się obchodzić. Daj mi go tu! - rozkazała córka Vitani. Jasiri z wielką ulgą oddał brata w objęcia kuzynki. Wabu był o wiele cichszy i spokojniejszy. W przeciwieństwie do starszego brata, siedział w łapach Jasa spokojnie, nie ciągnąc go za wąsy. Jedynie od czasu do czasu pokazywał, tak zwane "pazurki" poprzez gryzienie swymi niewyrośniętymi ząbkami opiekuna w jeden z palców. Na szczęście pierworodnego, któremu już puszczały nerwy, Kiara przybyła do młodych.

          - Jasiri! - Zawołała córka Simby. - Wróciłam, żyjesz jeszcze? - Zaśmiała się królowa.

           - Jeszcze mamo, jeszcze. Gdyby nie Sayla, to zapewne skończyłbym leżący na trawie z kwiatkiem na piersi - odparł.

            - Synu, skąd u ciebie te czarne scenariusze? Rozumiem, że tata nagadał ci te formułki o Kręgu Życia, ale chyba aż tak ci się nie spieszy na tamten świat, co? - Kiara była rozśmieszona swoim następcą. - A zresztą, nieważne. Idź bawić się z lwiątkami! Dziękuję Saylo za pomoc przy opiece nad tymi łobuzami!

             Jasiri wybiegł z jaskini jak torpeda. Nie zważał na nic, najważniejsze było, by odejść od tych bachorów. Jak najdalej! Jak najszybciej. Kolejnych godzin nie mógłby znieść z krzyczącymi dzieciakami. Dotarł na miejsce. Do najbardziej szczęśliwego miejsca jakiego może dostać się taki młodzik jak on! Ziemię Lwiątek! Był to kawałek polany z Lwiej Ziemi. Było tu wiele skałek, kwiatków, gdzieniegdzie  małych jam czy też i stawów. Prawdziwy raj. Każdy miał tu swoje, że tak się wyrażę, terytorium. Siri poszedł na swoje miejsce, było ono na środku łąki. Była tam jaskińka, niezbyt duża, tak by mogło zmieścić się małe lwiątko, akurat wielkości księcia, staw był taki jak on mógł się w nim spokojnie wykąpać czy się napić.

              - Jas! Jesteś! - Na syna Kovu rzucił się kuzyn, Sail. Wesoły lewek, młodszy od królewicza. Zdecydowanie wygląd odziedziczył po matce. Błyszczące fiołkowe oczy, złoziemski nos oraz kremową sierść. "Nawet grzywkę ma podobną!" śmiał się czasem Kopa.


            - Kremówka! Złamiesz mi kręgosłup! - Zaśmiał się starszy i zaczął się wiercić, by strącić "kremówkę" z siebie.

             Na tej ziemi obowiązywało, tak zwane prawo dżungli, co twoje może zaraz być moje. Jedno lwiątko mogło mieć maksymalnie dwóch pomocników, są to gangi, dzieci walczą ze sobą, oczywiście dla zabawy i odbierają ziemię przeciwników. Była to raczej zabawa dla chłopców, jednak był tu jeden klan z samicami. W każdym razie, Sail i Jasiri byli w jednym zespole. Sayla, co prawda zwykle nie bawiła się z innymi lwiątkami, lecz z ojcem, ale od czasu do czasu pomagała kuzynowi i bratu w zdobywaniu terenu. Byli jednymi z najlepszymi.

            - Siri, Lani coś chcę od nas wszystkich.

            - Naprawdę? A cóż to takiego Lani może od nas chcieć?

            - Nie wiem, grzyweczko. - Odpowiedział Sail.

            Białobrzuszna lwica siedziała dumnie wyprostowana na "tronie". Tylko przywódcy gangów mogli na nim zasiadać. Obok niej przebywała Maji, brązowa lwiczka z grzywką i czekoladowymi oczami. Lani powstała ze skały i spróbowała się zorientować czy wszyscy są. Brakowało tylko Klanu Węża. Niebezpieczni i dzicy, to najlepiej ich opisuje, ich przywódcą był Harim, wnuk Mheetu i Arielli. Opiekowali się nim z powodu braku jego rodziców, zginęli oni podczas zwiadów. Od tej pory maluch był chamski i złośliwy. Lubił się zalecać do lwic, niezależnie czy były w jego wieku czy nie. Harim posiadał beżowe futro i czarną grzywkę, która jak na takiego dzieciaka była spora i szczycił się nią w każdym momencie swojego życia.

               - Gdzie przywódca Klanu Węża? - Zapytała znudzona przwódczyni Klanu Feministek, a przynajmniej tak nazywał ją zwykle Jasiri. Lwiątka chórem odpowiedziały, iż nie widziały go od rana. Córka Asilla zaczęła okrążać podwyższenie zdenerwowana. - No dobrze, skoro ich nie ma to zaczniemy sami. Najpierw obecność. Klan Fujar? Znaczy się, czy jest Królewski Klan? - Była to, aż znadto pyszałkowata nazwa, według księcia, ale cóż. Tak postanowił jego kuzyn, a jak on się na coś uprze, to nie da się go od tego pomysłu odgonić.

               - Jest. - mruknął Jasiri.

               - Klan Jastrzębia?

               - Jest. - Pisnął Uzuri, najmniej wyrośnięty z wszystkich.

               - Klan... Sama nie wierzę, że to mówię... Jakabany?

               - My byśmy nie byli? - Spytał jak zwykle rozweselony Hanit.

               - Klan Sagneta?

               - Jest, zwart i gotowy! - Sagnet dumnie wypiął pierś.

               Głupi żołnierzyk - Pomyślał następca tronu, z niewiadomych mu powodów wszystkie samce przystawiały się do Lani. Choć jakby tak dłużej się zastanowić, to była ona bardzo urodziwa. On sam by się do tego nie przyznał, ale podobała mu się. Jednak ona nigdy nie wybaczy mu tego co stało się w przeszłości. I on tego nie naprawi.

               - Skoro prawie wszyscy są mogę chyba już zacząć. Witam wszystkie obecne klany! Przywołałam tu was by zaproponować zabawę. Mój nastoletni brat, Salin na Cmentarzysku Słoni zostawił chorągiew. Z liści, oczywiście. Więc o co chodzi? Dlaczego wam to mówię? Więc cała "fajność" tego polega na tym, że ten kto pierwszy znajdzie ją, zdobywa kawałek terenu przeciwników. Czy chcecie podjąć się zadania? - Dzieciaki podniecone wyraziły aprobatę. Po chwili wszyscy byli gotowi na podróż. Samce uważały tą wyprawę za dobrą okazję do wykazania się odwagą, a samice za świetną by "przypadkiem" wpaść w ramiona któregoś z kolegów. Nagle do grupki dołączył Harim z dwójką przyjaciół, Shanzinem i Ollinem. Shaz był beżowy, natomiast Ollin jasnobrązowy. Wszyscy trzej mieli podłe charaktery. Jednak Olli zaręczał, iż zadaje się z nimi tylko dla popularności wśród młodzieńców.

                    - Zaczekajcie! Jeszcze my! - Zawołał wnuk Mheetu.

                    - Jasiri, zajmij się nim. - Rzekła Lani. Królewski potomek nienawidził, gdy mówi się do niego pełnym imieniem, wolał skrócenia typu "Jas", "Siri", jak dla niego "Jasiri" brzmiało zbyt dumnie, a do tego znaczenie w ogóle nie pasowało do jego osobowości. Był raczej cichym, nieśmiałym lwiątkiem, waleczny na pewno nie był. W większym gronie udawał swą śmiałość, odwagę. Chciałby, żeby wszyscy po prostu byli zadowoleni ze swego przyszłego króla. I cóż... Nie udawało mu się to. Jednak w tym momencie wszystkie oczy były skierowane w jego stronę. Przez ten cały czas, w którym był zamyślony, nie zwracał uwagi na innych. Po krótkim okresie czasu, opamiętał się i popatrzył na Harima, warczał, widać było gołym okiem, że jest niezbyt zadowolony. Najprawdopodobniej liczył na to, że  Lani osobiście zajmie się jego osobą. Syn Kovu szybko wyjaśnił mu na czym polega gra.

                      Lwiątka rozdzieliły się na swe klany. Każdy podjął się innej drogi. Klan Samic, tak nazwała go Lani, ruszył wąwozem, Klan Jastrzębia wybrał zwykłe, proste przejście, wiadomo - do tego klanu należeli najsłabsi, ich jedynym atutem był dobry wzrok. Sagnet ze swoją drużyną przeszedł przez ciernie. Natomiast Klan Węża wziął sobie najniebezpieczniejszą z dróg, Przełęcz Kości. Było to miejsce pełne kości, jak wskazywała nazwa. Znajdywało się przy Złej Ziemi. Grasowały tam szakale, czasem hieny, można tam też było znaleźć szczątki fenków. Biedne, małe zwierzątka zostają pożarte przez głodne szakale.

                        Królewski Klan śledził Klan Samic. Jasiri chciał dojść za nimi iść, ponieważ było wielkie prawdopodobieństwo, iż one wiedzą gdzie jest chorągiew, w końcu brat Lani ją tu zostawił, musiał jej powiedzieć, gdzie jest. Do tego doprowadzą ich do cmentarzyska. Minęło parę minut, już byli przy Cmentarzysku. Niedaleko nich skradał się Klan Węża.

                        A jednak! Poszli za nimi... Na pewno coś knują... - Pomyślał Siri. Po cichu przekradł się na stronę Wężowców. Chciał ich podsłuchać, choć jego szanse na to były marne musiał spróbować. To jedna z jego wad: ciekawskość.

                        Jasiri padł na ziemię i zaczął wstrzymywać oddech. Poruszał się w miarę cicho, ale może nie na tyle cicho, by nie usłyszał go Harim, lwiak miał bardzo dobry zmysł słuchu i zapachu. 

                         - Jasiri! Co ty robisz?! - szepnął jego kuzyn pierwszy raz w życiu używając pełnego imienia przyjaciela. Starszy poczerwieniał z gniewu. Jak on śmie mu przeszkadzać?! No jak?! Był bardzo zdenerwowany. Ale jedyne co zrobił to przystawił palec do warg. Zdesperowany młodzik przekonany o swej klęsce, nie poddawał się. Zauważył, iż ani jednego ani drugiego klanu nie ma. Przeraził się, co jeśli już są na Cmentarzysku Słoni? Puścił się biegiem w stronę wielkiej czaszki słonia, szybko jednak schował się za wielką kością. Tak jak myślał, obok niej stał wnuk Mheetu, a naprzeciw niego Lani. Oboje byli zapewne w bardzo złym humorze. Warczeli na siebie. Ich gangi były gotowe do walki. Siri wiedział, że to może być okazja by wykazać się swoimi królewskimi umiejętnościami. Wyskoczył z ukrycia. Był między nimi, wszyscy natychmiast ucichli.

                            - Czego chcesz, królewski pyszałku? - zapytał Harim.

                            - Co wy robicie? To nie czas na walki! Przecież wszystkie klany mają szukać
chorągwi! Już! Rozejść się. To jest rozkaz. - powiedział pewny siebie w tym momencie Jasiri.

                            - Jak śmiesz, wypłoszu! - Przywódca Klanu Węża powalił na ziemię księcia. 

                            Rozcharatał mu brzuch, krew lała się z rany. Potem zaczął łamać mu łapę. Lani, nawet po tym, co zrobił jej królewicz nie mogła na to patrzeć. Postanowiła zadziałać. Odepchnęła oprawcę i walnęła go w pysk. Klany lwiątek jak na komendę biły się, mimo swojego wieku to nie wyglądało na zwykłe zabawy. Z perspektywy kremowej wyglądało to naprawdę poważnie. 

                             Pociągnęła Jasiriego za zdrową łapę i pognali w stronę dziury w czaszce słonia. Niestety, jednak zapędzili się w kozi róg. Usłyszeli potworny śmiech. Na myśl królewskiego potomka przychodziło tylko jedno - hieny. Blisko, możliwe, że nawet i są przy nich. Problemem było to, że widział rozmazane kształty. Jego dotychczas, wróg musiał być dla niego oczyma. Bał się, iż Lani zostawi go samego, bez niczyjej pomocy. Nie stało się tak. Rechot stawał się coraz donośniejszy. Nie mieli nawet marnych procentów na ratunek. Mogli liczyć tylko na cud. Następca tronu odsunął koleżankę za siebie. Powarkiwał cicho w stronę hien.

                             Oboje byli gotowi na swój koniec. Syn Kiary jednak nie chciał dać za wygraną. Tym razem musiał być takim Jasirim za jakiego go wszyscy mieli. Odważnego, suchego, upartego i pewnego siebie. Zamknął oczy. Wiedział, że może przez to zakończyć swe życie. Musiał ją chronić. Taka jest powinność króla. Chronić poddanych. Nie zważając na krew lejącą się strumieniami z brzucha, skoczył w stronę wychudzonych stworzeń. Był drapany, gryziony, turbowany. Rany stawały się coraz bardziej piekące, dające o sobie znać. Gdy udało mu się wyskoczyć z paszczy rozjuszonych hien zauważył, że Lani nie ma. Opuściła go. Opuściła go, gdy ten miał umrzeć! Z jego oczu wydostały się łzy. Przez chwilę nie czuł już nic. Bólu, cierpienia, gniewu. Pustka. To było jedyne co ogarnęło jego ciało.

                            Nie widział na jedno oko, przez drugie jak przez mgłę. Zobaczył potężny bordowy kształt. Szybko uporał się z hienami. Siri zamknął ślepia. Może właśnie podczas ratunku nadszedł jego czas? Może tak zdecydowało jego przeznaczenie? Może jego przeznaczeniem jest zostać zagryzionym przez hieny? Bordowy kształt, którym okazał się być Kovu przytulił syna. Z jego powiek wyciekła woda. Łkał cicho. Jego syn, jego synek. Leży jakby był martwy. Z ust jego wydobyło się ciche "Dlaczego?". Młody ojciec trwał tak w uścisku ze swym potomkiem. Samczyk był zimny. Król chciał jakby ogrzać go swym ciałem, tymczasem brudził swoją grzywę i futro krwią syna.

                             - Odezwij się... - szepnął.

***


    Dwa miesiące, w których Jasiri był u szamana mijały dość wolno i nieciekawie.

  Plan dnia króla wyglądał w ten sposób: pobudka, szybkie śniadanie, obchód poranny, raport od Zazu, kolejne sprawdzanie terenów, jeśli zauważył coś złego starał się pomagać, obchód, tym razem Ziemi Wyrzutków. Następnie chodził do rodziny, lub do starszego syna.

  Nareszcie nadszedł ten dzień, Siri miał wrócić do domu. Cały rodzina królewska ruszyła do dziedzica tronu, najmłodsi z rodu mogli ruszać się już o własnych siłach. Ewentualnie z małą pomocą. Sawaj sprawdzał co się dało, był całkiem dobrze zbudowany, więc nie musiał bać się żadnych nagłych ataków wściekłych żab, bo szybko by sobie z nimi poradził, Wabu był za to o wiele mniejszym lwiątkiem. Zwykle plątał się między łapami matki, bądź ojca. Bliźniaki chciały w końcu poznać starszego brata.

  - Rafiki! Jasiri! - zawołała Kiara. - Jest tu kto?

  - Już schodzę, królowo! - odpowiedziała stara małpa. Władcy czekali, aż szaman zejdzie z górnych gałęzi. Po chwili ukazał się przed nimi Rafiki zwisający do góry nogami. Królewscy synowie przypatrywali mu się badawczo - Przyszliście po Jasiriego, jak mniemam?

  - Tak - odpowiedział z uśmiechem Kovu.

  - Wasz syn czeka w tamtym pokoju. - odpowiedział.

  Wszyscy skierowali się do pomieszczenia wskazanego przez medyka. Tak jak powiedział - Jasiri leżał, patrząc na sufit. Widać było, że złoty się nudzi. Po usłyszeniu szelestu od wejścia spojrzał w stronę hałasu.

  - To dziś? - zapytał z nadzieją.

  - Tak, Jasiri, to już dziś. - odparł bordowy samiec, para królewska wyszczerzyła się przyjaźnie. Wabu schował się za prawą łapą matki, był trochę przestraszony obecnością nieznanej mu osoby.

  - Dalej, dzieci. Podejdźcie do swojego brata. - zachęcała ich Kiara. Sawaj niechętnie ruszył do Siriego. Podał mu łapę i po cichu się przedstawił, złoty odwzajemnił gest, także nie podchodząc do brata przyjaźnie. Starszy książę nagle poczuł wielki ból głowy, w okolicach skroni. Padł bezwładnie na ziemię.

                                                                             ***

                - Mamo? Tata już idzie, z szamanem... - Po jaskini rozległo się echo głosu lwiątka.

               Starał się nie okazywać strachu, nie stchórzyć. Byle nie teraz. Usłyszał cichy miauk małej, ledwo owłosionej kulki. Samczyk uznał to za wyjątkowo brzydkie.

                  - Dalej Jasiri, podejdź. Poznaj swoich braci... - Dosłyszał kojący głos swojej matki.
                 Nie umarła, tak się cieszył! Po chwili, jednak jego mina zrzedła.

                   - B... Br... Braci? - Wykrztusił.

                   - Tak, nie cieszysz się? Myśleliśmy z tatą, że towarzystwo ci się przyda, a zwłaszcza po tym jak skarżyłeś się, iż lwiątka ze stada cię obrażają. - Mina Kiary posmutniała. - A poza tym zawsze chciałam mieć dużo lwiątek...

                    - Mamo! Cieszę się! Tylko, że nie wiem czy jestem gotowy na bycie starszym bratem, przecież to taki duży obowiązek! Trzeba za nimi chodzić i pilnować by nic im się nie stało. Znosić ich krzyki wieczorne. Ale od czegoś trzeba zacząć prawda? Bycie przyszłym królem to też duży obowiązek.

                     - Cieszy mnie twoja postawa synku. A teraz weź swoich braci, chodź i się do mnie przytul! - Zawołała królowa.

                    Lewek wykonując polecenie matki kilka razy potykał się o jakiś kamień. Na szczęście małym kulkom nic się nie stało. Złapał obydwóch w pysk na raz co śmiesznie wyglądało. Chwilę później siedzieli już w łapach władczyni. Brązowy podnosił się by wyjść z objęć Kiary, natomiast mniejszy, kremowy leżał grzecznie wyczekując aż brat się uspokoi. A najstarszy zamknął oczy nie zwracając uwagi na wiercenie się czerwonookiego.

                     - Mamo? A jak oni mają na imię? - Zapytał otwierając ślepia.

                     - Jak tata przyjdzie to razem nadamy im imiona, a teraz może pójdź po dziadków? - Zaproponowała Kiara.

                     - Jeśli tego chcesz mamusiu to mogę iść, tylko nie chcę by cokolwiek ci się stało... - Przyznał nieśmiało samiec.

                     W tym samym momencie do jaskini wpadł Kovu z szamanem na plecach.

                      - Widzisz Jasiri? Tatuś przyszedł z Rafikim, nic mi nie będzie. Proszę cię idź po dziadków.

                       - Ale mamo! Mogę się dowiedzieć jak na imię będą mieli moi bracia?

                      - Ależ oczywiście! Według mnie jasny powinien zwać się Wabu. Co sądzisz Kovu? - Spytała się Kiara.

                      - Może być, brązowy niech będzie Sawaj. Co sądzicie? - Zaproponował Kovu.

                      - Hmm... Zgadzam się. - Odpowiedziała królowa.

                                             
                                                                             ***


 - Wabu? - odezwał się po wstaniu najstarszy, patrząc centralnie w czekoladowe oczy Wabu. Kremowy lwiak wyszedł z ukrycia jakiego dawała mu łapa matki, powoli znajdował się przy następcy tronu.

  - Ja nazywam się Wabu - szepnął po chwili, przestraszony widzianym niedawnym zasłabnięciem Jasiriego. Był bardzo zaskoczony tym, że jego brat zna jego imię, powiedziano mu przecież, że nic nie pamięta.

  - Jasi? Wszystko w porządku? - zmartwiła się królowa. Siri skierował swój wzrok na lwicę.

  - W jak najlepszym - odparł poważnie. - To kiedy stąd idziemy?

  - Możemy już, tylko muszę porozmawiać  z Rafikim. - powiedział król. Lew odszedł do szamana i opowiedział mu o zaistniałej sytuacji, która wydarzyła się niedawno, a tak go przestraszyła. Medyk wytłumaczył mu, że z drugiej strony może to być dobrze. Niedługo później lwia rodzina już była w drodze powrotnej.

 Władca dopiero teraz zauważył, jak bardzo jego pierworodny dorósł, nie był już małą puchatą kulką, która bała się wszystkiego co go otacza. Mógł śmiało powiedzieć, że wyrósł bardzo. Jego niegdyś milimetrowa grzywka, teraz mogła zwać się grzywą. Na łokciach pojawiły się także włosy, tak jak Kovu miał za młodu. Teraz, gdy Jasiri ćwiczył z Wabu polowanie było to jeszcze bardziej widoczne.


  Lwiątka kompletnie ignorowały pobyt przy nich dorosłych, bawili się jakby nikt ich nie pilnował. No przynajmniej powyżej wspomniana dwójka. Sawaj, jak to miał w zwyczaju oglądał wszystko. Przewracał i malusieńkie kamyczki, by zajrzeć co jest pod nimi. Rodzicom młodych, aż dobrze się na to patrzyło. Mimo niechęci brązowego do rodzeństwa. Widać było gołym okiem, że Siri imponuje najmłodszemu. Wabu wszędzie za nim szedł. Zapewne, gdyby Jasiri wszedł do wąwozu, to brązowooki poszedł, by za nim.

  W końcu dotarli na Lwią Skałę, majestatyczne miejsce, o głębokich i ciemnych zakamarkach. Najprawdopodobniej wszystkie lwy, jakie można spotkać na tych terenach tu mieszkają. Przy wejściu do jaskini czekało już kilka lwiątek. Jas nie rozpoznawał ich, jedyne co mógł o nich powiedzieć, to że większość jest jasna, jak większość Lwioziemców. Była tylko jedna ciemna, lwica z grzywką, o orzechowych oczach oraz brązowej sierści. Nieśmiale wychylała się zza ciała kremowej przyjaciółki z zielonymi oczami.

  - Jasiri - rzekła. -Po naszym ostatnim spotkaniu, zresztą niezbyt przyjemnym, urosłeś. - zaśmiała się, widać było, że chciała w jakiś sposób rozładować atmosferę. Zielonooki ponownie poczuł okropny ból przy skroniach i ponownie upadł nieprzytomny.
 
                                                                  ***

  - Chodź, Jasiri. Poznam cię z moją przyjaciółką! - zawołał beżowy lwiak o fioletowych ślepiach. - Zobaczysz, to niedaleko. Nawet się nie zmęczysz - zachęcał.

  Złoty szedł sprężyście za towarzyszem.  Co chwila wypytywał o przyjaciółkę kuzyna.

  - I ona jest... - zaczął syn Kopy. Właśnie doszli do miejsca, w którym miała przebywać znajoma Saila, zastali tam jednak gruzy. Nad ciałami dorosłych lwów siedziała drobna, kremowa lwiczka. Płakała, oczy miała szkliste, czerwone od płaczu. Podbiegła do syna Vitani z smutkiem, wtulając się w jego sierść.

  - Sierotą - dokończył Jasiri. Samica spojrzała na księcia, jak to on mówił: "wzrokiem mordercy" jakim często obdarowywał go ojciec, gdy nie chciał się uczyć. Tyle, że ten wzrok był gorszy niż króla. Widać było już w niej nienawiść, wiedział że się nie polubią. Ale coś go do niej przyciągało. Nie wiedział czy to przez hipnotyzujący kolor oczu lwicy, czy pięknej kremowej sierści, która w tej sytuacji była obsypana popiołem.

  - To jest Lani - powiedział szybko kuzyn królewicza. Czuł, że za chwilę może dojść do kłótni. - Lani to jest Jasiri, mój kuzyn i przyszły król.

  - Chyba przyszły król bezuczuciowych głupków. - burknęła Lani. Siri nie do końca wiedział dlaczego córka osób, których najprawdopodobniej imienia już nie pozna jest na niego wściekła. Tylko stwierdził fakty.

                                                                          ***

  Książę obudził się, spotkał się z wzrokiem zmartwionej Lani oraz fioletowymi ślepiami beżowego lwiaka. Po jego wróceniu do rzeczywistości, wycofał się.

   - Lani, tak bardzo, bardzo cię przepraszam - zaczął. - Ja nie chciałem tak powiedzieć! To było bardzo nieodpowiednie zachowanie z mojej strony.

   - Można powiedzieć, że... Przeprosiny przyjęte. - kremowa uśmiechnęła się słabo. - Ja także cię przepraszam.

     Ale nadal będę chować urazę - dopowiedziała sobie w myślach.

   Do rozmowy wtrącił się Harim, zmuszony przez swoich dziadków do przeprosin następcy tronu.

   - Ej, z wielką niechęcią, ale jednak chcę cię przeprosić - powiedział beżowy i szybkim krokiem odszedł, udając iż nie słyszy oburzonych krzyków Mheethu i Arielli. Jasiri tylko przypatrywał się temu z bezpiecznej odległości.

  - Czekaj - rzekł Jas i odszedł do małego pola z kwiatkami, wrócił już z wielkim bukietem przeróżnych roślin, od stokrotek po róże. Położył je przed zdziwioną lwiczką. Brązowa przyjaciółka Lani tylko zachwycała się prezentem od księcia. - Na przeprosiny.

  - Wow, dzięki... - powiedziała przywódczyni Klanu Lwic.

   - Ależ nie ma za co - wyszczerzył się całkiem szeroko. - Hej,  a ty, jak masz na imię? Po moim wypadku niezbyt dobrze wszystko pamiętam. - skierował wypowiedź do brązowej.

  - Maji - odpowiedziała nieśmiało.

  - Ładne imię - książę uśmiechnął się. - Wybaczcie teraz, moje panie, ale wolałbym się teraz przespać. Za dużo jak na jeden dzień - teatralnie ukłonił się i odszedł do groty królewskiej.

  - Wiesz, że on mi się zdaje... Nie taki zły? I nawet trochę słodki...

  - A może po prostu ci się podoba - uznała Maji.

  - Co? Ja? W nim?! Nie!

  - Zobaczymy co będziesz mówić za kilka miesięcy, "Popatrz jaką on ma piękną grzywę! A głos! Taki męski! I do tego jest taaaki przystojny!". To najprawdopodobniej będziesz niedługo mówić. A ja idę zanim mnie zabijesz, paaa!

  I tak minął kolejny dzień na Lwiej Ziemi.


 Następnego dnia Jasiri obudził się, o dziwo jako ostatni. Z tego co mówili mu rodzice zawsze wstawał tuż po ojcu. Najwyraźniej musiał być nieźle zmęczony. Postanowił ruszyć nad wodopój. Z tego co opowiadał mu wczoraj Wabu, tam jest najwięcej lwiątek. Powolnym krokiem ruszył do ustalonego celu.

 Jak mówił mu młodszy brat - pełno lwiątek tam przebywało. Zobaczył beżowego lwiaka, był prawie taki sam jak jego kuzyn, który najprawdopodobniej był we wczorajszym wspomnieniu. Tyle, że teraz był o wiele większy i masywniejszy, wyrosła mu i grzywka. Ruda, dość długa i lśniąca.  Obok niego stała pomarańczowa młoda lwica, z czerwonymi iskrzącymi się jak dwa węgle oczami.

 Beżowy lwiak o umięśnionej budowie, z dosyć jasnymi zielonymi oczami, opierał się o drzewo. Obok niego przebywały dwa lwiątka. Również były dość masywne, jednak nie drorównujące masą koledze.

 Na skałkach leżała Lani, Maji oraz nieznana Jasiriemu biała lwiczka. Słyszał od Wabu, że jest ona adoratorką Sawaja. Siri nie mógłby za wiele o nich powiedzieć, rozmawiały i tyle.

 Ruszył w stronę pierwszej grupki.

 - Sail, tak? - zapytał beżowego. Syn Vitani przytaknął i po przyjacielsku przytulił kuzyna - A ciebie nie pamiętam, przykro mi. - odezwał się do rudej lwicy.

 - Rozumiem, jestem Sayla - uśmiechnęła się wesoło. Złoty odwzajemnił gest, pożegnał się i odszedł.
 W sumie to po co tam poszedł? I tak woli przebywać samotnie, lub w towarzystwie Wabu. Krążył po Lwiej Ziemi, szukając jakiegoś cichego miejsca. W końcu znalazł się przy małym stawie, woda była wręcz nieskazitelnie czysta. Widać było odbicie lwiaka, wolne od zanieczyszczeń cieczy. Sam obszar porośnięty był gęstą roślinnością. Na pierwszy rzut oka zdawało się, że nikt nie zaglądał tu od wieków, dla Siriego to było jak najbardziej dobre. Mógł się tu w spokoju wyciszyć.

 Książę zauważył miodową sylwetkę, najprawdopodobniej nastoletnią. Na głowie tajemniczego lwa spoczywała kruczoczarna grzywka i posiadał niewielką kępę włosów tego samego koloru na piersi. Nieznajomy odwrócił wzrok w stronę lwiątka, podszedł do niego z przyjacielskim wyszczerzem. Jas tylko przewrócił znudzony oczami, jednak czekał na miodowego. Nastolatek doszedł do niego, teraz złoty zauważył jego kolor oczu, jadowita zieleń. Hipnotyzujące. Przybysz ułożył łapy na pobliskim kamieniu i chciał najwyraźniej coś powiedzieć, uśmiech nie znikał z jego twarzy.



 - Witaj drogi towarzyszu! Co sprowadza cię w te strony? - zapytał.

 - Po pierwsze, nie jestem żadnym twoim towarzyszem, po drugie, nie znam cię, po trzecie, co cię to obchodzi? - odpowiedział podirytowany młodszy lew.

 - Prawda, nie jesteś moim towarzyszem, ale mógłbyś gdybyś chciał - mrugnął do niego porozumiewawczo okiem. - Shida, teraz mnie znasz, obchodzi mnie, bo nie codziennie widzę tu jakieś dzieciaki.

 - Nie jestem dzieciakiem, jestem już prawie dorosły - miodowy wybuchnął na te słowa głośnym, niekontrolowanym śmiechem.

 - Tak, widać. Bardzo, to jakby surykatka powiedziała, że jest guzicem. - złoty tylko westchnął, ułożył się w kłębek na głazie. - Dobra, młody. Po co tu przyszedłeś? To nie miejsce dla takich jak ty.

- Jestem przyszłym królem, a przyszły król może robić co chce i kiedy chce - fuknął książę.

 - Jesteś przyszłym królem? Czego?

 - Lwiej Ziemi. - odparł krótko.

 - Ach, to wybacz wasza wysokość za moje zniewagi - pokłonił się rozbawiony. - A... Czy mógłbym dołączyć do twojego stada? Dawno w żadnym nie byłem... Trochę się za tym stęskniłem.

 - Zapytaj moich rodziców.

 - A gdzie oni przebywają?

 - Zaprowadzić cię, niedorajdo?

 - Poprosiłbym. - powiedział, Jasiri mimo sprzeczki z Shidą poczuł do niego sympatię. Śmieszył go jego styl bycia. - Nie powiedziałeś jak masz na imię, wasza wysokość.

 - Jasiri, nie nazywaj mnie wasza wysokość. 

- Miło mi cię poznać, wasza wysokość. Powinno się podkreślać swoją pozycję, inaczej cię wygryzą. - królewicz tylko zgrzytał zębami ze złością.

 - A co jeśli ja nie chcę?

 - A to już inna sprawa. Idziemy?

 - Tak - samce ruszyły w stronę Lwiej Skały, droga mijała dość wesoło. Shida opowiadał młodszemu swoje nieśmieszne kawały, przygody z życia. Był bardzo otwartym lwem, synowi Kovu zdawało się, że niczego się nie bał, w większości mówił o jego walkach z różnymi stworami, od hien do dorosłych lwów. O wszystkim mówił dość ciekawie. 

 - No i ja mu na to: To mój kawałek mięsa! Zostaw go albo będziesz miał do czynienia ze mną. Tamten tylko się roześmiał i odszedł.

 - Dobra, skończ. Już doszliśmy - miodowy kilkoma susami wskoczył na samą górę, czekał na towarzysza. Siri w miarę szybko wspiął się do niego. Wskazał głową jaskinię. Nastolatek nieśmiało wszedł do groty, jak się okazało większość stada tam teraz przebywała. Najstarszy syn pary królewskiej zauważył Wabu i Maji oraz jakąś lwiczkę, bawili się w berka. Do Sawaja podeszła jego biała adoratorka. Totalnie ją ignorował. Ciekawe gdzie Lani?

 - Halo? - z zamyślenia wyrwał go głos Shidy. - Słyszałeś co mówiłem?

 - Co? Yyy... Wybacz, zamyśliłem się.

 - Okej, rozumiem. To gdzie są twoi rodzice.

 - Powinni gdzieś tu być. - Jasiri rozejrzał się, byli na wzniesieniu. - Chodź. 

 Ruszyli do Kovu i Kiary, widać, że rozmawiali na królewskie tematy. Bordowy objął partnerkę łapą. Złoty odchrząknął.

 - O! Kochanie, jesteś. Wiesz, że dziś masz lekcję wieczorem, prawda? A to kto? - córka Simby wskazała na towarzysza syna.

 - To jest Shida, poznałem go na sawnnie, jest podróżnikiem - odpowiedział książę.

 - Nie musiałeś, młody. Sam bym się przedstawił. Tak, jestem Shida. Podróżuję od kiedy osiągnęłem wiek nastoletni.

 - Ach. Zgaduję, że chciałbyś dołączył do stada? - zabrał głos władca.

 - Jaki pan domyślny! - byłemu wyrzutkowi nie podobała się beztroskość miodowego, mimo to zignorował jego odzywkę. Traktował go jak kolegę, a nie monarchę. Powinien okazać mu trochę szacunku.

 - No dobrze, możesz u nas zostać na tyle ile chcesz. W końcu nie zostawimy dziecka samego. Prawda, Kiaro? - samica przytaknęła z uśmiechem. - Jasiri, oprowadź Shidę, tak? Dobrze zapamiętałem?

 - Znakomicie. - rzekł zielonooki nastoletni samiec.

 - Chodź, Shida - Jas oprowadzał nowego członka stada po calutkiej Lwiej Ziemi. Od wodopoju po rozległe pola sawanny. Jaśniejszy przyglądał się wszystkiemu z zaciekawieniem, jakby nigdy nie widział takich miejsc.

 Zbliżał się wieczór. To naprawdę dziwne jak czas szybko mija. Lwy postanowiły posiedzieć sobie na polanie. Słońce powoli zachodziło. Wszystko nabrało fioletowej poświaty. Starszy położył się na plecach trzymając w zębach źdźbło trawy. Wpatrywał się w pojawiające się dopiero co gwiazdy. 

 - Shida? - zaczął nieśmiało Jasiri.

 - Tak, wasza wysokość?

 - Dlaczego tak lubisz mnie wkurzać? - Siri zapytał oschle.

 - O to chciałeś mnie spytać? Serio? No okej, lubię cię wkurzać, bo wtedy ci tak oczka czerwienieją ze złości. - zaśmiał się.

 - Tak na serio nie o to cię chciałem spytać, ale spoko.

 - No dajesz, powiedz.

 - Skąd ty w ogóle pochodzisz?

 - Gdybym ja to wiedział, młody. Pewnie, jakbym miał o tym pojęcie to tu, by mnie nie było.  - powiedział uśmiechnięty. - Kiedyś się dowiem. Wiem to.

 - Tak, w takim razie życzę ci powodzenia.

 - Dzięki, przyda się. A teraz ja mogę ci zadać pytanie? - skrępował się Shida.

 - No okej.

 - Czemu jesteś taki niemiły?

 - A mam powody, by być miłym? - Jasiri odpowiedział pytaniem na pytanie.

 - Wiesz... Masz, bo niektórzy leżą zakopani trzy metry pod ziemią. I nie marudzą - odpowiedział.

 - Bo nie mają wyboru, muszą być cicho - książę teatralnie wywrócił oczami, jednak po chwili wybuchł nie pohamowanym śmiechem. Przy obcym lwie czuł się dobrze, cały czas chciał rechotać, wiedział, że mu nie przystoi, ale tak właśnie się czuł. Szczęśliwy, wolny. Nowy członek stada 
wydawał się, jakby jego bratnią duszą. Myślał, że on nie będzie go oceniać. I w sumie miał racje, bo go nie oceniał. Nie miał powodu. Miodowy sam popełnił w życiu wiele głupstw, dlaczego więc szczeniackim przewinieniom dać osąd? 

 - Może już wracaj?

 - Bez ciebie?

 - Owszem.

 - Poradzisz sobie beze mnie? Nie zgubisz się? 

 - Jestem już dużym lwem, poradzę sobie, a jak nie to zaczniesz mnie szukać i wrócisz do mojej osoby z woreczkiem na moje zwłoki.

 - Chciałbym to zobaczyć - powiedział rozśmieszony.

 - Uwierz mi, nie chciałbyś. Zmarłe lwy są niesmaczne, choć mają dużo białka... - zamyślił się na chwilę towarzysz lewka.

 - O czym ty do mnie mówisz? - mniejszy spojrzał na niego podejrzliwie.

 - O niczym, niczym. Ale teraz serio radzę ci się ulotnić, twoi rodzice mogą pomyśleć, że cię porwałem, a tego bym nie chciał. Przypał pierwszego dnia w stadzie? Ja podziękuję.

 - Dobra, dobra. Skoroś się tak uparł to już idę. Do jutra, Shida.

 - Do jutra, wasza wysokość -uśmiechnął się, ciemnooki odwzajemnił gest i żwawym krokiem ruszył w stronę Lwiej Skały. Nie obchodziło go teraz to, że spóźnił się na lekcje z ojcem i matką. Nie lubił ich szczerze, uznawał je za zabieracze czasu. Przynajmniej tak myślał. Oczywiście chodzi o lekcje, swoich rodziców bardzo kochał.

  Powietrze było przyjemnie wilgotne. Nie suche jak w porach, tak jak nazwa wskazuje: suchych. Dziwne jest to, jak małe rzeczy mogą dawać tyle zabawy. Powolutku dochodził do Lwiej Skały.

 - Jasiri! Dlaczego wróciłeś tak późno? - zmartwiła się Kiara utrudniając drogę do domu synowi.

 - Nie chciało mi się przyjść, mamo. Zostawcie mnie, chcę iść spać - powiedział, gdy tylko na horyzoncie pojawił się ojciec pragnął jak najszybciej odmaszerować. Marnie mu się to udawało. Kovu porwał go w swój uścisk.

 - Jasiri, nie zachowuj się tak wobec nas, wiemy, że jest ci ciężko, ponieważ straciłeś pamięć. Wiesz, że nie musisz się buntować - zaczął spokojnie bordowy. - Ale dobrze, idź spać, to mógł być dla ciebie ciężki dzień. A zwłaszcza po odkrywaniu swoich przyjaciół na nowo, dobranoc synu.

 - Dobranoc mamo, dobranoc tato - odpowiedział.  Odszedł do groty, spokojnie usadowił się obok braci. Jedyne co go zastanawiało to gdzie mógł pójść Shida.

                                                                          ---
 
- Obudź się, Jasiri - szepnął dziecięcy głos. Jak się okazało tym głosem był Wabu. - Obiecałeś przedwczoraj, że pójdziesz ze mną i Sailem na Ziemię Lwiątek.

 - Że pójdę z wami na co? - odpowiedział zaspanym głosem brązowy.

- Na Ziemię Lwiątek, głupku! - zaśmiał się pomarańczowy, zaczął ciągnąć starszego za ucho. Nie skutkowało, piszczał, miauczał, lecz Siriego nic nie mogło zerwać na nogi.

- Dobra, dobra! Już wstaję, młody - zadowolony najmłodszy syn pary królewskiej, usiadł naprzeciw brata. Spojrzał na niego wyczekująco. Następca tronu przeciągnął się, ziewnął głośno i wstał. Wabu szczęśliwy z powodu zobaczenia miejsca, o którym kuzyn mu tyle opowiadał, skakał wokół Jasa. Zadawał mu co chwila pytania, na które Jasiri szczerze nie wiedział co odpowiedzieć.

- Jasi? Gdzie jest Sail?

- Najprawdopodobniej czeka na miejscu  - odparł pewnie.

- A ty w ogóle pamiętasz gdzie jest Ziemia Lwiątek? - zapytał przekręcając główkę młodszy.

- Coś mi świta - tym razem ton głosu Siriego stał się ponury, oschły. Nie był zadowolony ze zwątpienia brata. Że on by zapomniał? Niedoczekanie! Szli w zupełnej ciszy, tylko odgłosy owadów i ptaków im towarzyszyły. W pewnym momencie ujrzeli Saila, który gorączkowo machał łapą.

Czyli jednak dobrze poszliśmy - pomyślał złoty lew.

- Jasiri! Wabu! Chodźcie! - zawołał. Szybko potruchtali w stronę kuzyna. Przytulili się przyjacielsko, po chwili syn Kopy razem z mniejszym towarzyszem już gawędzili. Jasiri położył się tylko niedaleko i przymknął oczy. Nadal chciało mu się spać. Gdy już prawie zasypiał, z tego stanu rozbudził go uścisk na ramieniu.

- Jasiri! Atakują! - wysapał potomek Vitani.

- Co? Kto? Jak? - spytał rozkojarzony.

- Harim i jego banda! Szybko, chodź!

Pobiegł za beżowym lwiątkiem. Grzywka opadała mu na oczy, jednak nie zwracał na to uwagi. A przynajmniej się starał. Czarnogrzywy lew wydawał rozkazy dwóm lwiątkom, których Jasiri nie pamiętał imion. Złoty stanął na skale, najprawdopodobniej był to punkt widokowy, ponieważ było stąd widać dość dużo.

- Czego chcecie?! - warknął najstarszy książę. Wyjął pazury w przypadku walki z przybyszami.

- Macie największe tereny, oddajcie nam ich połowę, a wrócimy do siebie! - odpowiedział wkurzony jasnooki lwiak, był to chyba Harim, gdyż wyszedł naprzeciw przywódcy panującemu na tej ziemi klanowi.

Wabu zaczął skradać się cichutko wyszukując wygodnego miejsca, w którym mógłby się swobodnie przyjrzeć nieznanym samcom. Nie chciał siedzieć u boku brata, bał się, że tamci go zauważą. Nie lubił, gdy ktoś się na niego gapił. Ukrył się za niewielkim głazem, ale mógł zasłonić lwiątko jego wielkości.

Na jego nieszczęście Harim zobaczył go. Szepnął coś do swojego towarzysza po prawej stronie. Nim ktokolwiek się obejrzał Wabu został już przyprowadzony do wnuka Mheetu. Przywódca Klanu Węża zadał cios o wiele mniejszemu i słabszemu lwiakowi w policzek. Pojawiła się na jego twarzy strużka krwi. Kremowy jęknął, był zbyt przestraszony, żeby zareagować.

- Zostaw go! - krzyknął Jasiri. Popędził w stronę "pokojowej delegacji". Stanął twarzą w twarz z Harimem. Gdyby spojrzeć na to z boku widać, by było różnicę wzrostu między nimi. To złoty był wyższy, jednak to lew z czarną grzywką był masywniejszy. Obaj okrążali się z nienawiścią wymalowaną w oczach. I jeden, i drugi byli gotowi do ataku. Członkowie Klanu Węża nie chcieli się wtrącać.

- Jasiri - Sail spojrzał na kuzyna błagalnym wzrokiem. Natomiast syn Kiary tylko rzucił szybkie spojrzenie na niego.

Harim powalił Jasiriego, jednak Siri szybko uwolnił się spod łap przeciwnika. Teraz to Jas górował nad nim. Uderzył go w brzuch. Księciu nawróciły się bóle głowy, co drugi wykorzystał. Również zadał mu cios, tyle że w twarz. Następca tronu pomasował się w obolałe miejsce. Ból tylko wzmógł jego gniew. Ale pulsowanie w skroniach nie dawało mu spokoju. Harim kolejny raz ugodził go pazurami. Jasiri poczuł, że zaraz odpłynie. Upadł bezwładnie na ziemię, ostatnie co widział to ucieczka Wabu i Saila.

                                                               ***

Złoty samiec obudził się na łące na której poprzedniego dnia rozmawiał ostatnio z Shidą.

- Mój łeb. Ałć - westchnął. - Nie wierzę, zostawili mnie. I to ma się nazywać rodzina. Na taką rodzinę to ja pluję.

- Nikt cię nie zostawił, a jakby już to zrobił to zapewne nie rozmawiałbyś ze mną - przed Jasirim pojawił się z poważną miną Shida.

- Shida! - zawołał ucieszony. - Kto mnie uratował?

- Gdy zemdlałeś Wabu i Sail szukali pomocy. I trafili na mnie.

- Ja żyję - lwiątko niedowierzało.

- A i dzięki, Shida - powiedział miodowy, udając głos towarzysza. - Widzę, że dali ci niezły wycisk, pokaż to.

Były podróżnik przyglądał się ranom księcia, co jakiś czas odrywając źdźbła trawy i kładąc jako opatrunek. Ciemnooki co jakiś czas syczał z bólu, jednak starszemu nie przeszkadzało to.

- Skończone - odezwał się w końcu z zadowoleniem Shida. - Może niewiele to pomogło, ale zawsze coś.

- Dzięki.

- Ty w ogóle umiesz walczyć? - zapytał nagle.

- Sam nie wiem. Nie znam się na tym.

- Gdyby to usłyszał ktoś ze stad, w których bywałem pewnie wybuchłby śmiechem, żartujesz, wasza wysokość? Książę, a nie wie czy umie walczyć, ale wnioskując po twoich ranach to tego nie umiesz. Chcesz ze mną poćwiczyć?

- No okej, tylko mnie nie pobij siłaczu - odpowiedział, miodowy tylko parsknął śmiechem.

- Postaram się - powiedział z wyszczerzem. - A co cię bardziej interesuje? Obrona czy atak?

- Myślę, że... I to, i to.

- Dobrze - Shida naskoczył na następce tronu. Powalił go jednym ruchem.

- To nie fair! Jesteś większy! - skarżył się złoty. - W ogóle mnie nie niczego nie uczysz!

- Nie sądzisz, że powinieneś uniknąć mojego skoku? Sam mówiłeś, że interesuje cię i obrona, i atak. - Jasiri tylko westchnął. - Spróbujmy jeszcze raz.

Następną godzinę ćwiczyli, Shida okazał się dobrym nauczycielem. Nauczył go teorii i pokazał jak to działa w praktyce.

Ściemniało się. Siri był zadyszany po ciągłych unikach i walkach. Doprawdy takie lwiątko jak on nie miało szansy z nastolatkiem, ale jakoś udawało mu się to skakać na skały, to ukrywać w trawach sawanny. Obaj położyli się na łące. Shida postanowił się odezwać:

- Nawet nieźle ci poszło, wasza wysokość.

- Wiem. Mi zawsze nieźle idzie.

- Czuć to na odległość.

- To też wiem. - i jednego, i drugiego dopadł śmiech. - A w ogóle to... Gdzie wczoraj poszedłeś?

- Chciałem pozwiedzać na własną łapę.

- Ach, to okej. - przez kilka minut zapanowała między nimi cisza. Jakoś nie potrzebowali jakiegokolwiek odzewu. Cieszyli się po prostu swoją obecnością. Jas ziewnął przeciągle.

- Chce ci się spać?

- Trochę - młodszy lwiak ułożył się w kłębek u boku Shidy, słychać było chrapanie księcia. Nowy członek stada nie wiedział jak na to zareagować, więc i on zasnął.


                                                                           ---
 
Jasiri obudził się w jaskini na Lwiej Skale. Było to dla niego dziwne, ponieważ kiedy zasypiał był na łące, przy Shidzie. Przeciągnął się, w jaskini siedział jedynie Wabu, Sail i Sayla. Widać było, że są pogrążeni w rozmowie.

Nie będę im przeszkadzać, może znajdę Shidę? - tak jak pomyślał, tak zrobił.

  Ruszył powoli, ostrożnie przemierzając tereny sawanny, lecz po miodowym ani śladu.

  Może był tam gdzie zwykle się spotykali?

Szedł w kierunku wspomnianego wcześniej miejsca. Był doprawdy upalny dzień, słońce raziło w oczy. Kolorowe ptaki jak zwykle ćwierkały na drzewach. Po futrze Jasiriego spływał pot, sam nie wiedział dlaczego biegł. Chciał się może jak najszybciej dostać do Shidy? Lubił go, spędzał z nim nawet więcej czasu niż z rodziną. Ale nie był pewny czy zasługuje już na miano jego przyjaciela.
 
Gdy stał, zamyślony nad relacją jego i starszego lwa nie zauważył, jak przed nim pojawiły się jadowicie zielone oczy, ociekające radosnymi iskierkami. Zupełnie jak świetliki. Na ślepia przybysza spadała dość duża, czarna grzywka. Po wróceniu do rzeczywistości książę rozpoznał w nim osobę o której rozmyślał.

- Jak się masz, wasza wysokość? - jak zwykle na jego pysku widniał szeroki, zaczepny uśmiech. To był nieodłączny element jego wyglądu, nigdy nie widział go bez tej charakterystycznej części.

- Mówiłem ci już, żadne wasza wysokość, jestem Jasiri. - odpowiedziało, ponownie wracając do swojej ponurości lwiątko.

- Jak mi wasza wysokość każe to się dostosować muszę. No dobrze, ale nie odpowiedziałeś mi na pytanie. - miodowy samiec uniósł jedną brew.

- Mam się całkiem dobrze. - wysapał, starając się nie okazywać zbytnio zainteresowania wobec towarzysza. - A u ciebie? Zgaduję, że spanie w tym miejscu jest bardzo ciekawe.

- Też dobrze. Nawet nie wiesz jak bardzo! Trawa jest miękka, a wokół tak ciemno. Można się odprężyć. - powiedział demonstracyjnie się rozciągając.

Dalej szli pogrążeni w rozmowie, o wszystkim i o niczym. Wszystko opierało się na przyziemnych sprawach. Gdy tylko Shida chciał coś wspomnieć o przyszłej pozycji znajomego, brązowy natychmiast zmieniał temat. Jakoś nie śpieszno mu było do korony. I raczej nie będzie.

Zakończyli pogawędkę blisko wodopoju, czarnogrzywy nie lubił być przy innych. Wolał zachować dystans. Jak sam przyznawał nienawidził lwów, czy innych jakichkolwiek zwierząt, choć mówił, że Jasiriego, jako jednego z nielicznych, lubił. Pożegnali się, lwiątko pognało do Wabu. Był zajęty jakże pasjonującym zadaniem wyrywania gałęzi z drzewa.

- Co ty robisz? - zapytał Siri, patrząc srogo na brata. - Przecież tata mówił, żebyśmy nie niszczyli przyrody.

- A-Ale ja chcę poćwiczyć, muszę dostać się do Lwiej Gwardii - szepnął przestraszony.

- Jest wiele innych sposobów na ćwiczenia. - odrzekł poważnie złoty. Kremowy spojrzał na niego pytająco. - Znajdź kogoś kto też chce się dostać do gwardii i ćwicz z nim.

- A mógłbym trenować z tobą? - spojrzał błagalnie swoimi czekoladowymi oczami na brata.

- Zastanowię się. - powiedział krótko.

- Chłopaki! - usłyszeli wołanie Saila, miał dokładnie taką samą tonację głosu, jak dnia w którym banda Harima przyszła na ich ziemię. - Gang Samic nas atakuję.

- Żartujesz? - Jas prawie nie wybuchł głośnym śmiechem, lwice chcą ich atakować. To brzmiało jak naprawdę dobry żart.

- To nie jest śmieszne, Jasiri! - oburzył się syn Vitani. - Ruszcie cztery litery i chodźmy odeprzeć atak!

Lwiątka poprzestając dyskusji ruszyli za kuzynem. Beżowy co chwila pośpieszał "towarzyszy broni". Rozegrało się to bardzo szybko, Jasiriemu zdawało się, że minęła chwila. Nie zwracał za bardzo uwagi na piękno przyrody, nie tym razem.

Następca tronu zauważył Lani, wspinającą się już na miejsce, w którym zwykle obradował razem z Sailem i Wabu, można było powiedzieć, że to była taka Lwia Skała, tylko w wersji mini.

Kremowa usiadła na głazie, najwyraźniej myśląc, że już nic jej nie powstrzyma. Nagle poczuła mocny ból w uchu, jakby kilka igieł zostało w nie wbite.

- Nie tym razem - usłyszała głos Siriego. Odwróciła się do niego przodem, nieźle się przestraszyła. Rzuciła się na złotego, przypierając do ziemi i warcząc. Syn Kiary zacisnął zęby, upadek trochę go zabolał. Po chwili jednak szybkim ruchem zmienił losy walki. Tym razem to on górował.

Kątem oka zauważył walczących wrogów z jego towarzyszami. Początkowo zastanawiał się czy nie rzucić wszystkiego i pobiec z pomocą bratu.

Maji, z którą się bił, nie chciała go jakoś specjalnie skrzywdzić, więc książę odgonił od siebie tę myśl. Zajął się przeciwniczką. Szarpali się w taki sposób, by nie pozostawić na sobie żadnych ran.

- Nie będę walczył z dziewczyną - przyznał Jasiri, unieszkodliwiając ostatecznie Lani. Ta nawet nie zamierzała się ruszyć. Była przygnieciona ciężarem samca.

- Cóż za zdziwienie, chyba jednak nie jesteś taki waleczny - uśmiechnęła się złośliwie. - Chodźmy, dziewczyny. Nie mamy czego tu szukać.

Lwice posłusznie ruszyły za przywódczynią.

- Może masz rację! - zawołał za kremową zielonooki. Było jednak za późno, odeszły.

- Nieźle, kuzynku. Wygrałeś z nią.

- Pokonałem lwicę, cóż za bohaterski wyczyn, godny złotego medalu - zaśmiał się sarkastycznie najstarszy książę. Wabu podbiegł do brata i rzucił się na jego łapę. Był trochę roztrzęsiony. - Wabu, już jest dobrze. Uspokój się.

Brązowogrzywy spojrzał młodszemu w oczy, pogłaskał go delikatnie po głowie i zabrał ze swoich nóg. Sail potarmosił pomarańczowego za policzek, uśmiechając się pogodnie.

- Idziesz, Wabu? - lwiątko kiwnęło twierdząco głową. Jeszcze raz przytuliło się do brązowego, który odwzajemnił uścisk i pobiegło za synem Kopy.

-------------------------

- Wuju! Wuju! - zawołał złoty lwiak. Wskoczył na kasztanową grzywę wujka, denerwując go tym. Jednak starszy go z siebie nie zwalił. Miał w tym swój interes. Znał pragnienie władzy drugiego księcia i mógł to wykorzystać. Przeciw mu, jak i reszcie rodziny.

- Słucham cię, Sawaju? Cóż za nowinki masz mi do przekazania, mój ulubiony siostrzeńcze? - zapytał znudzony Kopa, przewracając swoimi krwistymi ślepiami. Od czasu do czasu można było w nich dostrzec chęć mordu. On sam najchętniej zabiłby wszystkich z Lwiej Ziemi. To znaczy tych, którzy sprzeciwiali by się jego władzy.

- Wuju, powiedz mi, dlaczego to Jasiri ma być królem? Przecież on stracił pamięć i do tego nie chodzi na lekcje rodziców! To ja zawsze bardziej się tym interesowałem - żalił się czerwonooki.

- Cóż. Życie jest niesprawiedliwe. Ja za młodu miałem zostać królem, ale ostatecznie pozycję przejęła twoja matka, gdy zniknąłem. Potem wróciłem, a oni? Powiedzieli, że nie będę królem, bo ten głu... znaczy Kovu nim jest. Wiesz jak to zabolało? Byłem cały czas do tego przygotowywany, a oni mnie z tego wykręcili! - miodowy samiec był już bardzo rozwścieczony. Wyjął pazury, zamachnął się i skała naprzeciw niego upadła z hukiem na ziemię. Sawaj aż się wzdrygnął. - Ale wiesz... Możemy sobie nawzajem pomóc, wystarczy, że zrobisz to o co cię proszę.

- Co mam zrobić, wuju? - zapytał zaciekawiony książę, wlepiając w krewnego oczy. Syn Simby jedynie się uśmiechnął i zaczął opowiadać siostrzeńcowi swój plan...

-------------------------

Kovu powolnym krokiem chodził po pniu prowadzącym na Złą Ziemię. Ostatnio trwały prace nad jej "naprawą". Nie wiadomo jak, ale słonie przemieściły się na Ziemię Wyrzutków. Z ich trąb na ziemię wypadały litry wody, uzupełniane co jakiś czas przy Rzece Granicznej. Wszystkie kotowate sawanny zakopywały kawałek źródła wody, by można było chodzić po ziemi, nie pniu.

Kiara zamieniała się z Kovu nadzorem. Najczęściej swoich synów oddawali pod opiekę dziadków, lub dawali im wolną rękę. W końcu byli już duzi. Córka Nali często martwiła się nad sposobem spędzania wolnego czasu najstarszego syna, jak i tych młodszych. Jasiri mógł ich wciągnąć w te chore zabawy w klany, gangi, czy co oni tam jeszcze wymyślili.

Sawaj to jeszcze pół biedy, on zwykle siedział albo przy wuju, a poza tym potrafiłby uratować się przed innymi lwiątkami, był na tyle silny, miał na tyle ostry język. Miał szacunek u wszystkich lwiątek, w przeciwieństwie do dwóch pozostałych braci.

Jasiri był tępiony za swój sposób bytu, a Wabu za to, że się z nim zadaje. Do Saila, jednak nikt nic nie miał. Był dla wszystkich miły, był dobrym kompanem do żartów czy rozmów.

- Kovu! Nareszcie jesteś! - ucieszyła się Kiara i rzuciła w ramiona ukochanego. Bordowy przymknął oczy, ciesząc się uściskiem. Tak na to czekał, ostatnio w ogóle nie miał czasu na czułości z żoną. Oderwali się od siebie, pocałowali się jeszcze w policzki i każde odeszło w swoją stronę. Choć żadne tego nie chciało...

-------------------------

Jasiri, jak zwykle miał ochotę na spotkanie z Shidą, w sumie z nikim tak dobrze się nie dogadywał, jak to było z nim. Znalazł go tam gdzie zwykle. Jasnooki przygotowywał się do skoku w mały staw. Nie był co prawda tak wielki, jak lwioziemski wodopój, ale dało się w nim pływać.

- Siema, wasza wysokość! - krzyknął, co poskutkowało późniejszym dławieniem się wodą. Jednak to nie zmieniło jego zachowania, znów jego uśmiech. Ten wyszczerz często przyprawiał księcia o dreszcze, gdyż według niego tak wygląda ktoś kiedy chce coś nabroić. Na przykład zabić kogoś. Był to w każdym razie uśmiech szaleńca.

- Cześć, Shida - odpowiedział grzecznie i usiadł na pobliskim głazie. Spojrzał na bawiącego się w wodzie, jak lwiątko miodowego nastolatka.

- Chodź do mnie, woda ma spoko temperaturę - powiedział.

- Nie, nie lubię wody - odrzekł. Odwróciwszy się na drugi bok, poczuł łapę na swojej, po chwili wylądował w źródle wody. Shida zaśmiał się złośliwie. Siri postanowił utrudnić mu tą czynność i nastolatek oberwał wodą w pysk. Ponownie ciecz dostała się do jego gardła powodując krztuszenie się.

- Znowu? No weź! - w tym momencie rozpoczęła się prawdziwa bitwa, żaden nie szczędził ciosów. Ich grzywki, drobniejsze lub większe spuszczały hektolitry wody, przeszkadzając w walce. Ostatecznie wygrał Shida wlewając na Jasiriego tak dużo zawartości stawu, że książę nie był w stanie dalej odpierać atak.

- Ale z ciebie idiota - powiedział Jas, wypluwał wszystko, co leżało w jego jamie ustnej. Mimo wszystko nie mógł powstrzymać śmiechu.

- Shida?

- Hm?

- Dlaczego ty zawsze jesteś uśmiechnięty? - Drugi lew najwyraźniej zdziwił się pytaniem. Westchnął cicho.

- Wiesz, a dlaczego miałbym się martwić? Bo matka mi umarła? Bo jej nie znałem? Bo wychowała mnie "ulica"? Życie jest na to za krótkie. Ale to ty decydujesz co będzie w nim częściej gościć, czy szczęście, czy smutek.

- Nie lubię życia - wyznał brązowy.

- Szczerze? Ja go nienawidzę, ale udaje, że je lubię, żeby myślało, że za nim przepadam. - miodowy przeciągnął się i przeczesał łapą swoją grzywkę. - Nadal jest mokra - fuknął.

- Wiesz... To raczej normalne, około pięć minut temu pluskałeś się w stawie. Ja sam jestem cały mokry.

- Zwykle szybciej  mi schła. Chyba, że zaczynam mieć łojotok...

- Dobra, Shida. Ja muszę iść. Ściemnia się.

- Ściemniać to można matce, a teraz ruchy! Idę z tobą! - Shida wesoło powstał z ziemi i zaczął prowadzić towarzysza, Jas tylko zrezygnowany pokręcił głową.
                     
                                                                             ---
 
Minęły trzy miesiące. Jasiri spędzał je w towarzystwie Shidy, Saila i Wabu. Ranki oraz południe spędzał na zabawie, a wieczory na rozmowach z miodowym nastolatkiem. Dziś miał odbyć się test siły fizycznej, jak i ryku samców. Lwice muszą dowieść swej zręczności, wszyscy będą prezentować swoje rodziny. Dla Siriego był to szczególny dzień, powoli wkraczał w wiek nastoletni.

Jasiri powoli się przeciągnął, przed sobą ujrzał smutne, ciemnozielone oczy ojca. Bordowy wziął oddech, po czym wypuścił z siebie gwałtownie powietrze. Do uszu księcia dobiegł szloch.

- Jasiri - Kovu znowu nabrał powietrza. - Dziadek nie żyje.

- Jak to nie żyje? Dlaczego? Ktoś go zabił? Umarł naturalnie? Tato? - pytał tak szybko, że król nie zdążył na ani jedno odpowiedzieć.  Pod powiekami lwiątka zbierało się coraz więcej łez, nie chciał jednak teraz płakać. Przetarł oczy łapkami i spojrzał na swojego tatę.

- Wydaje się, że naturalną. Ale... Nigdy niewiadomo, ktoś mógłby mu włożyć coś do jedzenia.

- Mogę do niego iść? - lwiak popatrzył na rodziciela błagalnie. Ciemnogrzywy milczał, aż w końcu się odezwał.

- Lepiej nie, Jasiri - odpowiedział spokojnie. - Zobaczenie go może być dla ciebie... niezbyt miłym widokiem. I nie powstrzymuj płaczu, to tylko pogarsza sprawę.

Lew z blizną starł łzy z policzka syna. Stali w zupełnej ciszy, którą co jakiś czas zagłuszał szloch. Jak się okazało był on Kiary. Król podbiegł do małżonki, szeptał coś czego dziecięce uszy nie mogły usłyszeć. 

Gdzie Wabu? - pomyślał Siri.

Jego brat nie spał tam, gdzie zwykle. Obok niego. Mógł być na nogach, bardzo możliwe było także to, że był już z Sailem na Ziemi Lwiątek. No dobra, może już nie lwiątek, a przynajmniej nie całkowicie.

Teraz wyglądało to o wiele poważniej, ostatnio Harim zabił jakiegoś geparda, który wkroczył na "jego" teren. Lwiątka też były tego świadkami. Niektórzy wiwatowali, inni chcieli przebić się przez tłum, by nakrzyczeć na wnuka Mheetu. Zakończyło się na tym, że wszyscy mieli zapomnieć.

Jas nie miał właściwie do roboty, teraz właściwie powinien uciekać przed ojcem i matką, którzy zapewne będą chcieli mu złożyć lekcje na temt władania królestwem. Tak, więc odbiegł jak najdalej od Lwiej Skały, zanim jego rodzice przypomną sobie o dzisiejszych zajęciach. Choć w głowie nadal miał słowa ojca i śmierci dziadka.

Potrącił jakiegoś lwa, spojrzał na niego spod łba, leżąc na ziemi. Jak się okazało przed nim stał Shida. I Sayla, od jakiegoś czasu zaczęli spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Sayla przez okres nastoletni zaczęła przypominać wyglądem swoją ciotkę, lecz charakterek się nie zmienił. Shida również się trochę zmienił, jeszcze bardziej urósł, a jego grzywa była już prawie "pełna".

- Cześć, wasza wysokość! - Zawołał wesoło miodowy lew.

- No witaj, futrzaku - odparł książę podnosząc się z ziemi. - Hej, Sayla.

- Dzień dobry, wasza królewska mość. - Powiedziała pomarańczowa lwica, teatralnie się kłaniając.

- Wiem, że jestem piękny, ale nie musisz od razu padać na kolana. - Rzekł następca tronu z wrednym uśmieszkiem.

- Ej! Nie podbijaj do mojej dziewczyny! - Shida udawał obrażonego i przyciągnął lwicę do siebie.

- Od kiedy jesteśmy na "mój chłopak", "moja dziewczyna"? - zapytała zdziwiona córka Kopy, odsunęła się od niego rozbawiona. Czarnogrzywy zmieszał się i zaczął milczeć, po chwili cała trójka wybuchła śmiechem.

- Dobra, koniec śmieszkowania, a zwłaszcza, że dziadek umarł - tu Jasiri podniósł wzrok na kuzynkę. Westchnął smutny. W oczach Sayli momentalnie pojawiły się łzy. Najstarszy z trójki objął lwicę i, podobnie jak Kovu szeptał do Kiary on mówił coś co miało ją pocieszyć.

- W takim razie zabieram pana na męski wieczór, a raczej ranek - Shida próbował ukryć zakłopotanie. - A ciebie - zwrócił się do Sayli. - Na romantyczny wieczór we dwoje.

Samica siliła się na uśmiech. Ale nie mogła powstrzymać łez. Wybuchła płaczem, rzucając się w ramiona lwów. Siri był lekko zmieszany, on także starał powstrzymać szloch. Położył łapę na plecach córki Vitani i poklepał ją po nich.

W końcu zakończyli uścisk i Shida wraz z Jasirim ruszyli w kierunku, który wybrał dla nich miodowy. Położyli się na przypadkowej polanie. Chwilę milczeli, starszy nastolatek zauważył zadumę młodszego towarzysza.

- Widzę, że coś cię gryzie, nie tylko śmierć twojego dziadka - odezwał się były podróżnik.

- Ech... Nieważne. - Westchnął drugi, przyjaciel złotego popatrzył na niego błagalnie.- No bo... Martwię się... Martwię się, że stracę babcię, braci, rodziców, ciebie...

- Hej! Nie rób smutnej miny, nigdy cię nie opuszczę. I reszta na pewno też nie. - jaskrawooki złapał łapę księcia.  Nim Shida się obejrzał Jasiri już płakał w jego ramię.

- Obiecujesz? - zapytał następca tronu z poczerwieniałymi od płaczu oczami.

- Obiecuję.

- Jasiri? - Z krzaków wyłonił się Wabu. - Dziś są testy, a poza tym miałeś ze mną poćwiczyć.

Najmłodszy z braci wbił wzrok w ziemię, widać było, że jest skrępowany.

- Jasne, już idę, Wabu. - Siri pociągnął nosem i przetarł oczy. Nie chciał przecież by jego młodszy brat zauważył u niego słabość. Pożegnał się krótko z prawie dorosłym przyjacielem i odszedł z kremowym.
 
 - Co chcesz ze mną trenować?

- Chciałbym, żebyś wyszkolił mnie w ataku. - odpowiedział niepewnie. Złoty lew uśmiechnął się do niego sztucznie, wciąż jego myśli głębiły się wokół dziadku.

- Jesteś gotowy? - Brązowooki pokiwał głową, dając równocześnie oznakę na zgodę. - Na co czekasz? Zaatakuj mnie, zobaczymy co potrafisz.

Wabu rzucił się na brata i zaczął go niepohamowanie okładać pięściami. Wywołało to u starszego śmiech. Doprawdy śmiesznie to wyglądało, małe lwiątko bije dużo większego lwa.

Po opanowaniu się Jasiri rozłożył przeciwnika na łopatki. Nie zauważył, że obok nich przechodzi Harim.

- No, no... Widzę, że próbujesz się dowartościować pokonaniem małego, bezbronnego malucha. - Zakpił wnuk Mheetu.

- Zobaczysz! Ten bezbronny maluch kiedyś cię pokona! - Zawołał brązowooki książę. - I ciebie też! - Tym razem zwrócił się do zielonookiego brata. Zdenerwowany odbiegł.

- Wabu... - szepnął Jas. - I coś ty najlepszego zrobił?! Nie wiadomo gdzie mógł pobiec! - warknął.

- Serio się nim martwisz? Czasem naprawdę wątpię w nasze pokrewieństwo, co prawda dalekie, ale pokrewieństwo. - mruknął tylko jasnooki, odwrócił się i już miał odmaszerować, gdy nagle dostał mocny cios w ramię od swojego dalekiego kuzyna. Syknął, złapał się za bolące miejsce, był już gotowy do walki. Nie doczekał jej się jednak, ponieważ syn Kiary popędził za młodszym bratem. Z początku nastolatek chciał go gonić, lecz nie zrobił tego, nie widział w tym sensu. Tylko by się przemęczyć.
Tymczasem Siri biegł za Wabu, nie widział go, ale przeszukiwał okolice, w które się udał. Od najmniejszych szpar po ciemne zakątki Ziemi Wyrzutków, no może nie już takie ciemne. Powoli źdźbła trawy, kolorem przypominającym limonkę porastały tamtejsze tereny. Ani śladu po kremowym lwiątku. Nie chciał odpuścić, musiał go znaleźć.

Nie zważając na wołania matki, biegał w te i z powrotem w celu odnalezienia brata. W tym momencie testy, które mogą zadecydować o jego dalszym życiu nie miały znaczenia. Martwił się o Wabu, nie potrafił dopuścić do siebie myśli, że mógłby się on nie odnaleźć. Mimo nawoływań Kiary, nie chciał odpuścić. Choć ta mówiła, że wyśle lwice na jego poszukiwania, nie skutkowało to.

Co prawda tego nie chciała, ale musiała to najwidoczniej rozwiązać siłą. Zauważyła niedaleko dorosłego słonia, rozkazała mu zanieść Jasiriego na miejsce testów. Roślinożerca, niesprzeciwiając się, porwał księcia w torbę i po krótkim marszu dostali się do wyznaczonego wcześniej pola.

- To się nazywa wejście smoka! - następca tronu usłyszał cichy pomruk zachwytu Shidy. Miodowy nastolatek stał na, można powiedzieć trybunach. W łapie miał małą chorogiewkę z liści, która powiewała z pomocą przyjemnie ciepłego wiatru.

Słychać było również szpety niezadowolenia, zawiedzenia czy innych tego typu emocji. Złoty lew przenosił znudzony wzrok z każdego napotkanego, podczas nudnego truchtu, członka stada.  Gdy dotarł do Lani i Maji, uśmiechnął się skrycie. Na policzkach samic wywołało to gorące rumieńce, na ich szczęście, przysłaniało to futro.

Jasiei ustawił się między Uzurim, a Sangnetem. Wszyscy samce wypinali piersi, porośnięte szczątkową grzywą, niektórzy mieli ją większą lub mniejszą. Lwice prezentowały się ze wspiętymi za uszami kwiatami. Kovu wszedł na pobliski głaz. Miał właśnie wygłosić plan, czyli kto idzie do jakiej części Lwiej Ziemi, albo kto z kim walczy.

- Drodzy zebrani! Chciałbym ogłosić zasady, jak i plan testów! Nasi młodzi towarzysze, wsłuchajcie się uważnie! Lani, Maji, Nuzuri mają wyznaczone miejsce do polowań na północnej części Lwiej Ziemi, jako opiekun ma ruszyć za nimi Nyasi. Do zachodniej Lwiej Ziemi wybrać się ma Uwindaji, Hatima oraz Kichwa! Ich opiekunem będzie Alesha. To tyle jeśli chodzi o samice. - wziął oddech król.
 
 - Drodzy panowie! Teraz czas na was, kto z kim walczy? Uzuri z Jasirim, Sangnet z Harimem, Shanzin z Ollinem. Pora na zasady, kieruję się tu do pań, nie podkładajcie nóg towarzyszką, nie kłóćcie się, nie zachowujecie się głośno, gdyż to może spłoszyć antylopy. Panowie, proszę was o nie walczenie do nieprzytomności, ponieważ możecie się przez to trwale uszkodzić. Pamiętajcie! Te walki nie są na serio! Nie pozabijajcie się. - Zakończył bordowy, wszyscy rozeszli się w wyznaczone im strony.

Jasiri nie był zbytnio przejęty walką z Uzurim, wyglądał on jak lekko wyrośnięte lwiątko, ale nic poza tym. Przynajmniej tak mu się zdawało, wyglądał niepozornie, ale prawda może być inna. Może on się okazać doprawdy silnym lwem.

Wszyscy młodzi samcowie gotowi byli do pojedynków. Na początku była rozgrzewka, albo na siebie skakali, albo gryźli delikatnie, nieliczni sprzedawali komuś już w miarę porządne ciosy.

- Nadszedł czas. - odezwał się władca Lwiej Ziemi. - Ustawcie się i walczcie!

Na pierwszy ogień poszedł Sangnet z Harimem. Wnuk Mheetu był przeciwnika bezlitośnie, to go ugryzł w szyję, to oderwał sierść. Strażnicy ledwo ich rozdzielili. Ostatecznie uznano wygraną zielonookiego.

Następnie na pole bitwy poszedł najstarszy książę i Uzuri. Walka z nim była bardzo łatwa, Jasiri nawet nie musiał się starać, drobniejsy samiec nie starał się odeprzeć atak. Oczywiście wygrał złoty lew.
Najdłużej zajął pojedynek Shanzina z Ollinem. Wyglądało to dość zabawnie, raz jeden uderzał, raz drugi. Żaden chyba nie chciał wygrać z przyjacielem, ostatecznie Shanzin podłożył się przeciwnikowi, Ollin wygrał.

- Zostali trzej, każdy walczy bez sojuszy czy innych tego typu układów - wydał rozkaz król, był tuż przy pozostałych samcach. Wrócił na wysoką skałę, z której obserwował walkę.

***

Tymczasem Sawaj biegł do swojego wuja, Kopy. Dziś mieli wypełnić swój plan. Wszystko było dopracowane do perfekcji, wydawało się, że nikt im nie przeszkodzi. A jednak.

Mała Eclipse pognała za średnim synem pary królewskiej i wydała z siebie cichy pisk:

- Mogę z tobą iść? Prooooszę! - Lwica w ogóle nie wiedziała co okropnego planuje Sawaj.

- Nie - warknął krótko brązowy. - Nie ma mowy, spadaj ode mnie.

Oczy białej momentalnie się zeszkliły. Podkuliła ogon i odeszła zostawiając syna Kiary samego. Ciemne lwiątko wierzyło, że żadna osoba go teraz nie zaczepi. Musiał dostać się do brata swojej matki jak najszybciej, nie chciał zostać skrzyczany. Poza tym ich cel mógł w każdej chwili skończyć czynność, która w tej chwili może okazać się bardzo na rękę.

Doszedł do Kopy, miodowo-złoty samiec trzymał pod łapami cztery kije. Dwa podał siostrzeńcowi, resztę zachował dla siebie. Wytłumaczył towarzyszowi co mają z nimi zrobić i jak ma je trzymać gdy je zapalą.

Zaczęli trzeć dwa badyle o siebie, w taki sposób by powstał z nich ogień. Gałęzie zostały zapalone i dwójka lwów popędziła na pole, w którym odbywały się testy samców. Ukryli się w wysokiej trawie, rzucili kije jak najdalej i wrócili do groty Kopy. Przecież nikt nie mógł ich nakryć, prawda?

***

Jasiri, Harim i Ollin walczyli zaciekle, nie wiedząc nawet o tym, że wokół rozprzestrzenia się ogień. Beżowy lew z czarną grzywą popchnął księcia, który uderzył głową o głaz, przez co utracił przytomność.  Dopiero po chwili pozostała dwójka zobaczyła, że stoją w płomieniach. Natychmiast zaczęli uciekać z niebezpiecznego koła, nie zważali na krzyki swojego władcy, który błagał ich o ocalenie jego syna. Działał tylko i wyłącznie instynkt samozachowawczy.

Shida jako jedyny z widzów tego zamieszania wstał i rzucił się w ogień dla przyjaciela. Minął moment i już był obok nieprzytomnego Jasiriego, zarzucił go sobie na grzbiet, miał już uciekać,  lecz pożar z każdą chwilą się powiększał, zagarniając dla siebie kawałki sawanny.

Do nosa miodowego lwa trafiał dym, z każdą sekundą tracił siły. Łapy uginały się pod jego ciężarem, ledwo oddychał. W końcu upadł na ziemię, uderzając się prosto w twarz. Książę w tym momencie się zbudził. Trącił swojego towarzysza, nic. Drugi raz - nic. Nie mógł go podnieść, był za ciężki. Bał się, że umrą. Rozpaczliwie próbował obudzić Shidę.

- Jasiri - szepnął. - Uciekaj, zostaw mnie.

- Nie mogę, Shida! Nie ruszę się stąd bez ciebie - złoty lew był bliski płaczu, stracić dwie ważne dla siebie osoby jednego dnia.

- Jeśli tu zostaniesz obaj zginiemy.

- Obiecałeś, że zostaniesz ze mną! A teraz?! - Następca tronu poczuł na swoich plecach nieprzyjemnie ciepły wiatr, a może to był płomień.

- I tak będzie, tylko błagam cię, uciekaj! Proszę! - jasnozielone, zwykle radosne ślepia Shidy zaczęły robić się nieobecne. Był już bliski straty życia. - Kocham cię, Jasiri. Byłeś, jesteś i będziesz dla mnie, jak brat.

Dym obezwładnił oba lwy, stracili przytomność, a może i dokonał się ich żywot?

                                                                                ***
 
  Złoty lew otworzył leniwie swoje oczy o morskim kolorze. Rozejrzał się po miejscu, w którym przebywał. Duże drzewo, pełno liści, kremów, maści i innych różnorakich lekarstw. To co najbardziej przykuło jego uwagę to malowidła na korze wielkiej rośliny.

Na samej górze wizerunków lwów widniały dwie białe postacie, biały samiec z dwukolorową grzywą oraz biała lwica. Pod nimi znajdował się, zupełnie nie podobny do poprzedników lew o złotej barwie i niebieskozielonych oczach, jego grzywa miała brązowy odcień. Kolorowych rysunków było pełno, Jasiriemu zdawało się, że jest ich ze sto!

Zjechał wzrokiem na sam dół, trzy samce, brązowy, złoty i pomarańczowy. Przy pierwszym lwie była kremowa lwica.

- O! Nareszcie się wybudziłeś, to dobrze. Jak się czujesz? - Rafiki wyszedł zza lian, na których rosły malutkie białe kwiatki. Mandryl spojrzał pytająco na swojego pacjenta.

- W miarę okej, ale... Gdzie Shida? - Książę popatrzył na szamana z nadzieją.

- Shida? Och... Shida nie żyje, uratował cię... - Rafiki poklepał następce tronu po ramieniu, jego twarz wyrażała szczery smutek i współczucie.

Siriego ogarnęła wściekłość, odzyskał pamięć, ale Shidy z nim nie będzie. Dziadka też. Z furią uderzył w gałąź, odłamała się przez co poleciała jeden lub dwa metry dalej. Nastolatek usiadł z hukiem. Jedyne na co było go stać to spojrzeć szklanymi oczami na łapy.

- Książę, najwidoczniej tak musiało być - odezwał się szeptem medyk.

-Nie musiało, daję głowę, że nie musiało. To moja wina. Przeze mnie Shida nie żyje. Gdybym szybciej się zorientował, on by tu był! - warknął. Bezradnie wybuchł płaczem. - A... Ile czasu minęło od pożaru?

- Dwa dni - odrzekł stary mandryl. Jasiri spojrzał na niego, wzrok lwa był pusty. Jakby opustoszały, wypróżniony z wszelkich emocji.

- Mogę wrócić na Lwią Skałę?

- Tak, tak. Oczywiście, pędź do rodziny. - małpa uśmiechnęła się do niego ciepło i wskazała palcem drogę do drzwi. - Bywaj zdrów, Jasiri.

- Dziękuję. Nawzajem, Rafiki.

Następca tronu pobiegł na Lwią Skałę. Zastał Saylę płaczącą w ramię Saila. Po zobaczeniu kuzyna rzuciła się na niego wściekła. Waliła go w klatkę piersiową z furią. Jej brat próbował ją odciągnąć, Jasiri jedynie blokował jej ciosy.

- To przez ciebie Shida nie żyje! Nienawidzę cię! NIENAWIDZĘ!!! - Córka Kopy w końcu się opanowała, w kącikach jej oczu można było zauważyć łzy. Syn Kiary przytulił siostrę Saila, o dziwo lwica odwzajemniła uścisk. Wtuliła się w o wiele większego od siebie lwa, który próbował zetrzeć jej łzy.

- Przepraszam - szepnął pierworodny pary królewskiej.

- Najpierw dziadek, potem on. Ja... Ja tak nie mogę! - Czerwonookiej głos z każdym słowem coraz bardziej się łamał.

- Jasiri! - tę chwilę zniszczyła Lani, podbiegła do złotego, odsuwając od niego Saylę. Zdziwiony popatrzył na kremową lwicę. Nigdy, naprawdę, NIGDY nie okazywała mu jakichkolwiek czułości.  - Jak się czujesz?

- A jak mam się czuć? Zabiłem swojego przyjaciela!
-Nie mów tak, Shida nie chciałby żebyś tak mówił.

 - Skąd wiesz co by chciał? - Jasiri westchnął i patrzył wszędzie byle nie na swoich przyjaciół.

Nikt nie wiedział co powiedzieć, trwała niezręczna cisza, przeplatająca się ze świstami popołudniowego wiatru. Przerwał ją Sail, słowami:

- Może chodźmy do jaskini? - wszyscy przytaknęli z aprobatą i skierowali się do potężnej groty w Lwiej Skale.

***

- Kiaro? Musimy poważnie porozmawiać. - Kovu zwróciła się do dopiero co przybyłej małżonki. - Chodzi o Sawaja i Jasiriego.

- Mów, Kovu. Co z nimi? - zmartwiła się córka martwego Simby.

- Wiesz, że Jasiri nie uczęszcza na lekcje, prawda? A Sawaj nas ciągle o nie prosi, to może damy Sawajowi byłą Ziemię Wyrzutków? - zaproponował, uśmiechając się kłopotliwie bordowy lew.

- To dobry pomysł, przy okazji możemy odciążyć Jasiriego z, i tak już licznych obowiązków. - odparła odwzajemniając uśmiech, przytuliła się czule z mężem i spojrzała na zieleniejącą Złą Ziemię.

***

Mijały miesiące, Jasiri i reszta królewskiego tria stała się dorosła. Każdy miał już swoją miłość, najstarszy z braci Lani, sam nie wiedział, jak to się stało, po prostu z dnia na dzień stawali się sobie coraz bliżsi.

 Sawaj miał Eclipse, dzięki której stał się o wiele spokojniejszy, zostali także nastoletnimi rodzicami, właściwie to już dorosłymi. Ich syn nazywał się Vijana. Mieli też córkę, jednak ona zmarła przy porodzie, co było dla tej dwójki bardzo wstrząsające, gdyż ciąża białej lwicy przebiegała bez większych komplikacji.

Wabu natomiast przeżywał burzliwą miłość z Mzuri, córką Majiri. Mzuri była trochę jaśniejszą lwicą od matki, miała usposobienie buntowniczki, od niedawna należała do Lwiej Gwardii.

Sail był w związku z Maji, bardzo się kochali, wspierali, akceptowali. I... I było im po prostu razem wspaniale.

Żałoba związana z Simbą i Shidą powoli mijała, jednak niektórzy nadal mieli ją w głowie. Lecz większość stada się z tym pogodziła.

***

- Jasiri! Muszę ci coś ważnego powiedzieć. - zawołała Lani, przybiegając na wcześniej umówione miejsce z ukochanym.

Tamtejszy teren wypełniony był trawą, przypominającą o tej porze roku, ostrą zieleń. Wokół występowały pojedyncze kwiatki, w kolorze od bieli po czerwień. Słońce grzało, jak zwykle.

Jasiri leżał spokojnie na plecach w centrum tej łąki.

- O co chodzi, Lani? - zapytał, ciepło się uśmiechając i objął lwice.

- Jasiri, ja - ja - ja jestem w ciąży. - odpowiedziała, obawiając się reakcji partnera.

- Że jak? Co? Naprawdę? - złoty lew niedowierzał. Z jego wyrazu twarzy nie można było nic więcej wyczytać.

- Nie cieszysz się, prawda? - powiedziała łamiącym się głosem.

- Szczerze, to nie, ale...

- Dobrze, rozumiem. - szepnęła ze smutkiem lwica, przerywając lwu, wstała i odbiegła na Lwią Skałę. Cicho płakała. Jasiri pognał za nią. Chciał wejść do jaskini, w której była przyszła matka jego dziecka. Naprzeciw niego wyszła Eclipse.

- Co ty żeś jej zrobił?! Przez ciebie Lani płacze! - warknęła, broniąc przejścia bratu swojego partnera.

- Muszę z nią porozmawiać, proszę, przepuść mnie!

- No nie wiem czy ona, by sobie tego życzyła... - Następca tronu Lwiej Ziemi wykorzystał nieuwagę białej i wślizgnął się do groty.

- Lani! - powoli podszedł do zielonookiej. - Wiem, że to źle zabrzmiało, ale nie chodziło mi o to!

- A o co ci chodziło? - mruknęła kremowa, podnosząc głowę.

- Chodziło mi o to, że jeszcze nie jestem gotowy na coś tak poważnego, jak dziecko. Nie wiem czy będę dobrym ojcem. Ale bez względu na wszystko chcę, by to dziecko się urodziło, wychowamy je razem. - brązowogrzywy pocałował delikatnie swoją partnerkę, która odwzajemniła czułość.

- Dobra, gołąbeczki. Ktoś mi wytłumaczy co tu się odbywa? - odezwała się Eclipse, cała trójka roześmiała się, po czym przyszła para królewska wytłumaczyła o co chodzi.

***

- Dziś jest twoja koronacja, Sawaju. - powiedział z powagą Kopa. - To twoja szansa. Możesz przejąć władzę także i nad Lwią Ziemią! Wystarczy, że zbierzesz stado...

- Wiem, wuju. Ale nie wiem co na to Eclipse...

- To ty jesteś synem pary królewskiej, nie ona. To nie ona powinna decydować - warknął pomarańczowy, podgryzając kość po swoim rannym posiłku. Rzucił gnatem w stronę siostrzeńca. - Choć raz byś się wykazał, bachorze.

Sawaj miał teraz szczerą ochotę na rzucenie się na Kopę, lecz wiedział, że mogłoby to zniszczyć to co zaplanowali. A do tego mieli umowę, nie mógł okłamać wuja, prawda? Nie w ten sposób został wychowany.

- Do roboty, za kilka minut jest twoja koronacja, znajdź jakieś lwice do swojego nowego stada i rusz cztery litery, niewydarzony dzieciaku - mruknął pogardliwie brat Kiary.

- Dobrze, wuju. - odpowiedział pokornie złoty lew.

***

Chyba cała Lwia Ziemią zebrała się pod Lwią Skałą. W końcu dziś miała odbyć się koronacja dwóch książąt oraz ich partnerek. Jasiriego i Lani, Sawaja i Eclipse. Na czubek siedziby lwich władców, wpierw została zaproszona pierwsza para oraz Kiara z Kovu. Rodzice Jasiriego zaryczeli, druga dwójka poszła ich śladem. Na czołach nowej pary królewskiej Lwiej Ziemi Rafiki narysował koło, na czołach poprzednich władców zrobił to samo, tyle że ich znak był przekreślony.

U następnej parze powtórzyli wszystkie te same czynności. Na końcu odbyły się głośne fanfary, wszyscy trąbili, uderzali, ryczeli, ćwierkali, cokolwiek mogli z siebie wydać.

Sawaj wraz z Eclipse i kilkoma lwicami ze stada ruszyli na Złą Ziemię. Drugi syn byłej pary królewskiej Lwiej Ziemi nie chciał zmieniać nazwy. Szczególnie, że niebawem miał odbyć bitwę ze swoim bratem.

Lwice ze stada lwa miały mu ślubować wierność. I tak się stało. Nie wiedziały jakie krwawe walki ich czekają.

***

Sawaj, razem z niczego nieświadomą Eclipse, kilka dni po swojej koronacji, zawędrował na Lwią Skałę w celu wypowiedzenia wojny bratu. Jasiriemu rządzenie lwią krainą nie szło wcale tak źle, jeszcze nie spowodował pożaru, czy innych tego typu zjawiska.

Doszedł do podnóża Lwiej Skały, na jej czubku siedział dumnie jego brat.

- Jasiri! Chcę ci powiedzieć, byś... szykował się na wojnę! - wykrzyknął jak donośniej tylko umiał, Eclipse spojrzała na partnera ze szczerym zdziwieniem. Nie myślała, że Sawaj będzie chciał doprowadzić do czegoś takiego. Mówił, że przekaże Siriemu jakąś dobrą wiadomość (Eclipse nie zagłębiała się w szczegóły).

- Słucham? - wykrztusił ledwo dosłyszalnie najstarszy syn Kovu. Wlepił wzrok w patrzącego na niego poważnie czerwonookiego. Wydawało się, że czeka na wyjaśnienia.

- To co słyszałeś! Chcę wojny, twojej krwi. - Z jego rubinowych oczu wydobył się szaleńczy błysk.

Jasiri jednym ruchem łapą przywołał Lwią Gwardię, teraz był pewien, że jego brat nie odpuści. I może go nawet w tej chwili zaatakować.

Tak jak myślał. Sawaj rzucił się w jego stronę, jednak Wabu odtrącił Sawaja mocnym ciosem łapy. Eclipse podbiegła do męża, który kontynuował swoją próbę morderstwa starszego brata. Wszyscy zaczęli się szarpać, biała lwica dostała w pysk od kogoś, nie można było rozpoznać kto to uczynił, przez cały ten chaos. Granatowooka poleciała w tył, a następnie walnęła się głową o duży głaz. Nie ruszała się.

Król Złej Ziemi cudem wybiegł z szarpaniny. Podbiegł do partnerki, sprawdzał jej bicie serca, tętno. Nic. Nic tam nie czuł. Upadł do siadu. Nikt nie zamierzał teraz się z nim bić. Każdy wiedział, co mógł czuć. Załkał rozpaczliwie.

- Zapłacicie za to! - wrzasnął ze szklanymi oczyma.

Szybkim krokiem odszedł z Lwiej Ziemi. Teraz wiedział, że już chce tej wojny. Od tego dnia jego stado ciężko trenowało walkę. Chciał, by byli wyszkoleni do perfekcji. Musiał pokonać brata.

***

Następne dni dla lwioziemców były pełne głodu i bólu. Sawaj wraz ze swoim stadem starał się uprzykrzyć im życie, jak najbardziej. Szczerze powiedziawszy, udawało im się.  Wszystkie lwy z Lwiej Ziemi chodziły z pustym brzuchem, do tego byli niewyspani. Jasiri czasem oddawał swoją małą porcję lwiątkom lub starszym.

"Wojna zbliża się wielkimi krokami", "Jesteśmy na przegranej pozycji", "Zdechniemy z głodu, zanim w ogóle wojna się zacznie" - mówili, było w tym sporo prawdy. Ale nigdy nie wiadomo. Życie przynosi różne niespodzianki, niektóre lepsze, niektóre gorsze.

Jasiri, jak co dzień musiał zajmować się swoimi królewskimi obowiązkami. Lwice ciężarne oraz lwiątka, w tym Lani i Maji, znajdowały się w jaskini ukrytej na Rajskiej Ziemi, jako, że władca tamtych terenów posiada sojusz, złożony niedawno po koronacji Kovu i Kiary, z Lwią Ziemią.

Sawaj ze swoim stadem zjawił się pod Lwią Skałą. Zwiadowca, o imieniu Utulivu, lew z wyglądem typowo lwioziemskim: pomarańczowe futro, czerwonawa grzywa i brązowe oczy, zauważył zgromadzenie ze Złej Ziemi. Odbiegł przekazać to swojemu władcy.

- Szybko, idź przyprowadzić stado. Sprężaj się. - powiedział Jasiri, wychylając lekko głowę zza skalnej ściany. - Jest ich dużo, ale są jeszcze lwy z Rajskiej Ziemi - odezwał się do siebie.

Stado Złej Ziemi wspinało się do przeciwników. Zielonooki król wyszedł na przeciw wrogom, miał pojęcie, że mogą go w każdej chwili zabić, ale musiał spróbować.

- Sawaju, możesz jeszcze odpuścić, wszystkie wasze winy zostaną wam wybaczone, tylko się wycofajcie - odezwał się pewnie najstarszy syn Kiary.

- Ja nigdy nie odpuszczam! - warknął przez zęby Sawaj. Stado rzuciło się na Jasiriego, gdy złoty lew wydał rozkaz łapą. Na szczęście lwioziemskiego władcy pojawili się jego poddani. Rozpoczęła się bitwa.

Krew można było zobaczyć na ciele każdego, albo własną, albo wroga. Łatwo ujrzeć było wbite szczęki w nieżywe ciała, błyszczące się pazury przy szkarłatnej krwi. Umarło chyba z osiem członków każdego stada (w stadzie Złej Ziemi było piętnaście członków, Lwia Ziemia miała więcej, ponieważ zawarła sojusz z Rajską (dwadzieścia)).

Kovu był już wyczerpany, miał w końcu swoje lata. Musiał walczyć z dwiema lwicami. Przyuważył wymykającego się z boku Kopę, błagał go o pomoc, na widok brata Kiary samice uspokoiły się i dały mu drogę wolną. Miodowy lew zadał drugiemu mocny cios w pysk, zdobył na nich trzy zadrapania, następnie wbił mu w brzuch pazury, były władca jęknął. Ból pulsował mu na wszystkich ranach. Kopa zadał mu w końcu ostateczne uderzenie.

Bordowy samiec upadł z hukiem na ziemię. Uszło z niego życie.

Tymczasem bitwa ustała, gdyż rozpoczęła się walka dwóch władców. Sawaja i Jasiriego. Brązowy lew bez wahania uderzył brata w ramię, w tym miejscu została krwawa rana. Król Lwiej Ziemi nie pozostał mu jednak dłużny, odwzajemnił cios, długim cięciem po plecach czerwonookiego. Skakali na siebie, gryźli. Walczyli o przetrwanie. Zwłaszcza w płomieniach wokół nich. Jakby nie dokończyli tego co zaczęli, narazili, by się na bunt ze strony obu stad.  Dużo lwów obserwowało tę walkę. 
 
Czasem górował starszy lew, czasem młodszy. Jasiri miał przewagę ze względu na swój wzrost i masę. Sawaj był jednak zwinniejszy. brązowy lew przegrywał. Złoty powalił króla przeciwnej ziemi. Ku zdziwieniu innych, na ratunek zielonookiemu rzucił się Harim. Uderzył młodszego kuzyna w pysk, jednocześnie dając drugiemu szansę na podniesienie się. Szybkim ruchem powstał, tym razem on był nad bratem. Z wielką furią drapał go po twarzy, z oczu Sawaja leciały łzy zmieszane z krwią. Wbił mu pazury w klatkę piersiową. Ognie, jak na zawołanie się zgasiły, wokół lwów pozostał popiół.
 
Dopiero po zakończeniu czynności Jasiri zdał sobie sprawę z tego co zrobił. Wszystkie grupy patrzyły na niego z przerażeniem. Złoziemcy wycofali się zabierając ciało swojego króla. Zielonooki samiec upadł bezradnie na ziemię.
 
- Przepraszam... - wydukał, jego oczy automatycznie się zeszkliły. Spojrzał na oddalające się stado swojego nieżywego brata. Którego zabił. Zabił własnego brata. Schował pysk w łapy, zaczął szlochać. - Co - co ja zrobiłem?
 
Kiara podeszła do syna, przytuliła go do siebie. Co prawda była "lekko" zdenerwowana śmiercią średniego syna, ale rozumiała, że... że on miał problem. Gdyby Jasiri go nie zabił, najprawdopodobniej to on wąchał kwiatki od spodu. Ona, jako matka wolałaby, żeby wszyscy jej synowie żyli. Ale jak to się mówi, nie można mieć wszystkiego.
 
- Tata nie żyje. - odezwał się poważnym głosem Wabu. - Jasiri, to nie twoja wina. Broniłeś się.
 
Próbował w jakiś sposób pocieszyć starszego brata, marnie mu się to udawało. Zielonooki milczał i łkał.
 
Jest ranek. Dość wczesny. Kosmyki mojej lepkiej od krwi i wody grzywy spadają mi na moje załzawione, zmęczone oczy. Nie mam siły się podnieść.
 I fizycznie, i psychicznie. Poczułem mocne ukucie między klatką piersiową, a brzuchem. Muszę wstać, dla mamy, dla Lani, dla Wabu, dla mojego nienarodzonego dziecka. Ale co jeśli nie mogę?

Przetarłem lekko ślepia łapą. Gdyby mój ojciec widział co zrobił, mi i Sawajowi. To wszystko jego wina! Gdyby nie on, nie musiałbym teraz tak cierpieć! Sawaj mógłby żyć! To on postanowił podzielić królestwo! Czy to taki problem oddać władzę całkowicie drugiemu synowi?! Nie obraziłbym się! Wręcz przeciwnie, ucieszył!

Wstąpiła we mnie nowa siła. Gniewna siła. Wstałem, wypiąłem pierś i wpatrywałem
się, jak sawanna budzi się do życia.  Po chwili złapałem się za głowę, przekiwałem się i upadłem.

To dla mnie za dużo, życie jest dla mnie za okropne, niektórzy są na tyle silni, by po tych wszystkich ciosach ponownie wejść na arenę. Ja tego nie potrafię. Widziałem już tyle śmierci, począwszy od Shidy kończąc na Sawaju. A wiecie na kim zakończę tę falę cierpienia? Na sobie. Na mnie skończy się ta męka. Przynajmniej ta, którą doświadczyłem.

Tak, jestem egoistą. Myślę o sobie, ale jak w tak okrutnym świecie nie myśleć o sobie? Wystarczy jeden krok ze skały. Wystarczy tylko jeden ruch. Nie potrafię żyć, nie potrafię szczęśliwie żyć.

Pewnie powiecie, co ty robisz Jasiri? Przecież jest tyle osób, które mają gorzej od ciebie, a do tego jesteś królem, musisz tu być!
Ja nie chciałem być królem, nigdy nie chciałem. 
Ledwo dźwignąłem się na łapy. Krok. Jeden, mały. Ponowne uczucie bólu w głowie, tym razem zgubne. Walnąłem głową o skałę. Wypadłem za czubek Lwiej Skały.

  Żegnaj życie, żegnaj cierpienie.

  Na zawsze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz